Od paru dni, dokładnie od niedzieli 11 marca, godziny 17.00, kiedy wysiadłam na dworcu w Narbonne, cieszę się, prawie upajam słońcem Południa i niezmiennie zadziwiam migdałowcami.
Pachną odurzająco, a wśród gałązek łatwo znaleźć pozostawione z zeszłego sezonu zeschnięte owoce. Urwałam parę, rozbiłam kamieniem, spróbowałam, jak migdały, dlaczego by nie? Może bardziej gorzkie i suche.
Powoli dostosowuję się do mojego próżniaczego życia tutaj, co nie jest łatwym dla mnie zadaniem, zważywszy, ze mój polski biznes zostawiony córce ma się znakomicie, wymaga dużo pracy /może trochę na wyrost ten komplement, ale ja wolę optymistyczne myślenie i przy okazji pozdrawiam naszych ukochanych klientów, szczególnie tych z Samsonowicza!/ i moje tutaj nicnierobienie zawsze wzmaga głębokie poczucie winy. Pracuję mailowo.
Najpierw musiałam się zająć moim upartym mężem "po gwarancji", jak go czasami nazywam, dzielnie zniósł moją prawie trzymiesięczną nieobecność, a szczególnie bóle, które go trawiły od dawna. I wszystkie wizyty lekarskie kończyły się na tabletkach tylko. Ja powiedziałam, jak on naprawdę się czuje i dopiero wtedy lekarz nakazał badanie krwi i skierowanie do szpitala na inne kompleksowe badania. Nie wiem, jakie to badanie jest dokładne, ale po odliczeniu 70% ubezpieczenia, które posiadamy, nadal trzeba dopłacić 45 euro, a to za badanie krwi tylko, żaden scan czy USG nawet. Aż obawiam się myśleć, ile zapłacimy za szpital. Wizyta będzie dopiero wyznaczona w następny wtorek. Planujemy dopłacać na dodatkowe ubezpieczenie, bo tak poradzili nam nasi anglosascy sąsiedzi. Kim do tej pory zawsze leczył się na Malcie, gdzie pracował do zeszłego roku. Zostawiał tam wielkie kwoty,bo nie był ubezpieczony, takie ma amerykańskie indywidualne podejście, dla mnie bezmyślność i głupota, co nie omieszkałam mu powiedzieć. Szczególnie teraz, gdy żyjemy za zdecydowanie inne przychody.
Kolejnym moim ważnym zadaniem było urządzenie wieczoru polskiego, wyzwanie dla mnie szczególne, bo nigdy nie brylowałam w kuchni. Skorzystałam z rad moich kuzynek i koleżanek / dwóch Ewuń/, które podarowały mi kilka słoiczków domowych wyrobów i przygotowałam taką mieszankę potraw charakterystyczną dla naszej kuchni. Mówiłam moim gościom- Lynn i Cliff- from London originally, Sue and Frank- Lancaster, o wpływach żydowskich, niemieckich, rosyjskich, włosko-francuskich , tureckich i tradycjach szlacheckich. Wspomniałam o żonie naszego ministra Sikorskiego, która jest zachwycona kuchnią polską, szczególnie zupami. Czytałam o niej artykuł w jakimś świątecznym wydaniu. Jako appetizer podałam gruszki, śliwki, dynię na słodko w zalewie lekko octowej, do tego kawałki kabanosów i suszonej swojskiej kiełbasy,chrzan domowy, chleb, do picia małe kieliszki "moonshine" vodka, z czarnej porzeczki, którą dostałam od Marzenki i Janusza, a robioną przez ich słynnego szwagra. Jako starter barszcz biały- żurek, z jajkiem, kawałkami kiełbasy. Danie główne to wołówka w sosie grzybowym/ miałam prawdziwe borowiki oczywiście/ z kaszą gryczaną/ buckwheat/- nie znali tej kaszy zaproszeni Anglicy, ani mój Kim. Do tego były buraczki, ogórki kwaszone i zielone pomidory- sałatka, nie smażone, jak w filmie. Piliśmy czerwone wino z winnicy Trois Blaissons z Azillanet. Na deser był keks- nasz prawdziwy, do tego swojskie powidła , jak kto chciał, śliwkowe i morelowe, koktailowe beczułki czekoladowe, nasze szampańskie ciasteczka. Do picia podałam prawdziwy miód pitny, tzw trójniak, też od Marzenki.
Wszystko im bardzo smakowało, mięso i kabanosy chyba najbardziej, kasza trochę zadziwiała, ale oni mają zwyczaj wszystko zjadać, bardzo przepraszają, gdy coś zostawiają.
Na koniec przeszliśmy z powrotem na wino i snacki. Podczas mojej nieobecności Kim był zapraszany wielokrotnie na różne kolacje, przede mną jeszcze parę polskich wieczorów, dopóki starczy mi home made products. Mam ponadto zupę ogórkową i szczawiową,barszcz czerwony, różne ogórki, kapustę kwaszoną też, różne konfitury, grzyby suszone i to wszystko, co już podałam wcześniej, wszystko domowej roboty ze swoich ogródków. Może macie jakieś pomysły? Następnym razem chciałam podać sztukę mięsa w sosie chrzanowym, bo też by mi pasowały buraczki, ogórki. Zawsze mogę coś dokupić.
Ja nie przepadam za gotowaniem, ale tutaj jest to wyjątkowo istotny element życia towarzyskiego, taki rytuał neoreligijny. Na ogół Kim gotuje i świetnie to robi, ale ja tak chciałam coś po polsku, a z kolei nie mam w sobie talentów i nigdy nie lubiłam naszej kuchni nawet. Na szczęście umiem dobrze mówić o naszych tradycjach, koleżanka Ania napisała mi kiedyś wykład o szlacheckich tradycjach naszej kuchni i nie dam złego słowa powiedzieć o naszym kraju teraz. Sama powinnam wiedzieć, ale zawsze wcześniej byłam zaślepiona kuchnią etniczną i każdą inną kosmopolityczną. Chociaż swojszczyzna lat 80. to nadal dla mnie ubóstwo i scenki jakby z wojny. A bo i wojnę wtedy mieliśmy przecież.
.
Ile pozostawionych orzeszków migdałowych. |
A winnice jak suche patyki. |
Nad naszym jeziorkiem, Pireneje było widać z białymi wierzchołkami. |
Powoli dostosowuję się do mojego próżniaczego życia tutaj, co nie jest łatwym dla mnie zadaniem, zważywszy, ze mój polski biznes zostawiony córce ma się znakomicie, wymaga dużo pracy /może trochę na wyrost ten komplement, ale ja wolę optymistyczne myślenie i przy okazji pozdrawiam naszych ukochanych klientów, szczególnie tych z Samsonowicza!/ i moje tutaj nicnierobienie zawsze wzmaga głębokie poczucie winy. Pracuję mailowo.
Najpierw musiałam się zająć moim upartym mężem "po gwarancji", jak go czasami nazywam, dzielnie zniósł moją prawie trzymiesięczną nieobecność, a szczególnie bóle, które go trawiły od dawna. I wszystkie wizyty lekarskie kończyły się na tabletkach tylko. Ja powiedziałam, jak on naprawdę się czuje i dopiero wtedy lekarz nakazał badanie krwi i skierowanie do szpitala na inne kompleksowe badania. Nie wiem, jakie to badanie jest dokładne, ale po odliczeniu 70% ubezpieczenia, które posiadamy, nadal trzeba dopłacić 45 euro, a to za badanie krwi tylko, żaden scan czy USG nawet. Aż obawiam się myśleć, ile zapłacimy za szpital. Wizyta będzie dopiero wyznaczona w następny wtorek. Planujemy dopłacać na dodatkowe ubezpieczenie, bo tak poradzili nam nasi anglosascy sąsiedzi. Kim do tej pory zawsze leczył się na Malcie, gdzie pracował do zeszłego roku. Zostawiał tam wielkie kwoty,bo nie był ubezpieczony, takie ma amerykańskie indywidualne podejście, dla mnie bezmyślność i głupota, co nie omieszkałam mu powiedzieć. Szczególnie teraz, gdy żyjemy za zdecydowanie inne przychody.
Kolejnym moim ważnym zadaniem było urządzenie wieczoru polskiego, wyzwanie dla mnie szczególne, bo nigdy nie brylowałam w kuchni. Skorzystałam z rad moich kuzynek i koleżanek / dwóch Ewuń/, które podarowały mi kilka słoiczków domowych wyrobów i przygotowałam taką mieszankę potraw charakterystyczną dla naszej kuchni. Mówiłam moim gościom- Lynn i Cliff- from London originally, Sue and Frank- Lancaster, o wpływach żydowskich, niemieckich, rosyjskich, włosko-francuskich , tureckich i tradycjach szlacheckich. Wspomniałam o żonie naszego ministra Sikorskiego, która jest zachwycona kuchnią polską, szczególnie zupami. Czytałam o niej artykuł w jakimś świątecznym wydaniu. Jako appetizer podałam gruszki, śliwki, dynię na słodko w zalewie lekko octowej, do tego kawałki kabanosów i suszonej swojskiej kiełbasy,chrzan domowy, chleb, do picia małe kieliszki "moonshine" vodka, z czarnej porzeczki, którą dostałam od Marzenki i Janusza, a robioną przez ich słynnego szwagra. Jako starter barszcz biały- żurek, z jajkiem, kawałkami kiełbasy. Danie główne to wołówka w sosie grzybowym/ miałam prawdziwe borowiki oczywiście/ z kaszą gryczaną/ buckwheat/- nie znali tej kaszy zaproszeni Anglicy, ani mój Kim. Do tego były buraczki, ogórki kwaszone i zielone pomidory- sałatka, nie smażone, jak w filmie. Piliśmy czerwone wino z winnicy Trois Blaissons z Azillanet. Na deser był keks- nasz prawdziwy, do tego swojskie powidła , jak kto chciał, śliwkowe i morelowe, koktailowe beczułki czekoladowe, nasze szampańskie ciasteczka. Do picia podałam prawdziwy miód pitny, tzw trójniak, też od Marzenki.
Wszystko im bardzo smakowało, mięso i kabanosy chyba najbardziej, kasza trochę zadziwiała, ale oni mają zwyczaj wszystko zjadać, bardzo przepraszają, gdy coś zostawiają.
Na koniec przeszliśmy z powrotem na wino i snacki. Podczas mojej nieobecności Kim był zapraszany wielokrotnie na różne kolacje, przede mną jeszcze parę polskich wieczorów, dopóki starczy mi home made products. Mam ponadto zupę ogórkową i szczawiową,barszcz czerwony, różne ogórki, kapustę kwaszoną też, różne konfitury, grzyby suszone i to wszystko, co już podałam wcześniej, wszystko domowej roboty ze swoich ogródków. Może macie jakieś pomysły? Następnym razem chciałam podać sztukę mięsa w sosie chrzanowym, bo też by mi pasowały buraczki, ogórki. Zawsze mogę coś dokupić.
Ja nie przepadam za gotowaniem, ale tutaj jest to wyjątkowo istotny element życia towarzyskiego, taki rytuał neoreligijny. Na ogół Kim gotuje i świetnie to robi, ale ja tak chciałam coś po polsku, a z kolei nie mam w sobie talentów i nigdy nie lubiłam naszej kuchni nawet. Na szczęście umiem dobrze mówić o naszych tradycjach, koleżanka Ania napisała mi kiedyś wykład o szlacheckich tradycjach naszej kuchni i nie dam złego słowa powiedzieć o naszym kraju teraz. Sama powinnam wiedzieć, ale zawsze wcześniej byłam zaślepiona kuchnią etniczną i każdą inną kosmopolityczną. Chociaż swojszczyzna lat 80. to nadal dla mnie ubóstwo i scenki jakby z wojny. A bo i wojnę wtedy mieliśmy przecież.
.
Bardzo lubie czytac, Twego bloga. Mieszkam w Finlandii, gdzie klimaty zimowe, a ja kocham slonce poludnia- taki los. Co do polskich dan, a moze bigosik :) na przstawke mozesz podac bialy ser ( mozna samemu zrobic z mleka) z konfiturami. Przyszlo mi tez na mysl ciasto drozdzowe. jak by co mam latwy i dobry przepis.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, malgosia
Malgosiu, odezwij sie na maila. Zawsze mozemy lepiej sie poznac, jesli nie piszesz swojego bloga.
OdpowiedzUsuńTutaj jest taki niby bialy ser, to moze bardziej na deser, bo mam konfitury i dzemy.
Myslalam o bigosie, dlatego przywiozlam maly sloik kapusty kwaszonej, ale tym juz czestowalam kiedys, znają tzw sauercraut.Ja to nazywam daniem mysliwskim z róznym mięsem, bo "kapusta" , nawet po ichniemu to takie mało classy,a mój Kim sie smieje, ze ja chce dobrze wypaść. Wiem, ze Anglicy nie mają dobrej swojej kuchni, ale duzo podrozują i znają się na smakach.
Witaj, bardzo fajny, mily pomysl- mozemy sie lepiej poznac :) Ja jestem otwarta na nowe sytuacje. Podaje Ci tutaj mego maila: maugosia2@gmail.com
UsuńMam tez konto fb. Tak wiec do uslyszenia- pozdrawiam M
Sorry, zrobilam blad, powinno byc maugosia21@gmail.com
UsuńNiestety nie mam żadnego błyskotliwego pomysłu, bo do głowy przychodzą mi jedynie gołąbki i bitka wołowa. Do bitki to ogórki kwaszone w sam raz :)
OdpowiedzUsuńGołąbki juz robiłam, przypomina im jakieś danie wegierskie. A we Francji tez robią "gołabki" tylko mniejsze i z innych lisci,oraz rózne nadziewane warzywa, jak papryka, baklazan
UsuńA jeszcze mi się przypomniało, że dla nich koper, który tu rośnie jak chwast, to nie pachnie, tylko wydziela przykrą woń, mówiąc eufemizmem.To tak a propos ogórków kwaszonych, dla nich " zepsutych". Kapustę kwaszoną znają z dań chinskich " wok", a ta nasza kapusta plus buraczki/ im brukiew się kojarzy/ to obozy koncentracyjne z czasów wojny. Kim zawsze przypomina, że jego wujek- jeniec słynnego Stalag III/ obecny Żagań/ obiecał sobie po wyzwoleniu, ze nigdy więcej nie weźmie do ust kapusty i buraków. A my teraz mówilismy o zaletach witaminowych tych najprostszych "potraw". Jesli tylko nie były zgnite, jeńcy mieli "zdrową" kuchnię.
UsuńSłabe skojarzenie z obozem koncentracyjnym takich smakołyków :)
UsuńTrzeba przezyc, to się rozumie. Ponadto kapusta i smakołyk? Ewuniu, przesadziłas :) Ja do tej pory niechętnie jem jajecznicę, bo taka wydaje mi za "prostolinijna" i niewyszukana, przypomina mi stale biedne czasy z lat 80. kiedy to się często jadło, bo najszybciej zaspokajało głód. Dziwię się, że zawsze jest na liscie serwowanych dan śniadaniowych w hotelach, z powodu energetycznych wartosci pewnie. A woń odsmażanych ziemniaków przyprawia mnie o mdłości, naprawdę. Taką mam jakąś nienawiść pomieszaną z żalem do czasów, kiedy musiałam żyć oszczędnie. Teraz nie mam luksusow,ale jedzenie nie jest tylko "paliwem",jak kiedyś, ale przyjemnością.
UsuńA więc to migdałowce tak kwitną bez liści - byłam przekonana, że to jakieś kwitnące wiśnie ;) Z moich doświadczeń wynika, że obcokrajowcy bardzo lubią pierogi, ale to niestety sporo pracy, a efekt niepewny. Może sprawdzi się pieczony schab lub polędwice wieprzowe (oczywiście, jeśli goście jedzą wieprzowinę, co we Francji nie jest akurat oczywiste)?
OdpowiedzUsuńPierogi przywoziłam wczesniej gotowe z Polski, bardzo wszystkim smakowały. A Kim jest gotowy ich zrobić, jesli mu dam sprawdzony przepis.On wszystko gotuje wg przepisu,w Julia&Julia też się bawi. Ja, wstyd przyznać nigdy nie robiłam pierogów, jak mi zabrakło Mamy, kupowałam w domowych barach.
OdpowiedzUsuńJa tu gotuję dla Anglosasow, oni wszystko jedzą. Ponadto tutaj nauczyłam się, że wszyscy lubią coś nowego próbować, Francuzi też, są bardzo otwarci w tym względzie, a takie zaproszenia mamy, co 2-3 tygodnie :
Après Beaufort et Félines, c’est Azillanet qui accueillera l’Auberge Espagnole le mois de mars – le mardi 27 mars. Venez nous joindre à 12h00 dans la salle communale pour partager ce repas informel. C’est un moment chaleureux de se retrouver dans une atmosphère conviviale. Chacun apporte un petit plat et son couvert et on partage. Si vous prenez la route d’Olonzac, suivez Minerve. Une fois arrivé à Azillanet, au deuxième rondpoint, tournez à gauche par l’église ; la salle communale est à 150 mètres sur votre droite. C’est mieux de se garer dans le parking de l’église et de faire les derniers 150 mètres à pied.
Au plaisir de vous y voir !
Reminder - Auberge Espagnole 12.00 27th MArch in Azillanet's Salle communale - everyone brings a dish and we share - bring your own plates and cutlery.
Tu jest inne życie, tu jest słoneczny relaks ze szczęśliwymi ludźmi z północy, którzy chcą adaptować się do francuskiej dekadencji.
Join us!
Ach, już wróciłaś do Francji Ardiolko :) Fajnie. I od razu pod deszcz kwiatów migdałowców... Marzenie. No i sprawiłaś się z tym polskim żarełkiem jak ta lala. Życie towarzyskie widzę - nadal pięknie kwitnie. Chyba za jakieś sto lat Cię odwiedzę ;). Nie wiem, czy wcześniej się wyrobię ;). Uściski!
OdpowiedzUsuńardiola, ja ososbiscie nie moge nic ci polecic - kucharka ze mnie marna, zwlaszcza jesli chodzi o ... kuchnie polska - ale mam znajoma ( z klubu brukselskich polek) , ktora prowadzi genialnego bloga ( nagradzanego, jej przepisy wygrywaly kokursy - np. u maklowicza, jest zapraszana na rowne szkolenia ze znanymi kucharzami) i u niej napewno znajdziesz inspiracje.
OdpowiedzUsuńod siebie dodam tylko, ze lata komunizmu skrzetnie puscily w niepamiec prawdziwa kuchnie polska , te wyszukana i nie ustepujaca wyrafinowaniem najlepszym kuchniom ( nasza dziczyzna!) i gdy my, polacy myslimy : kuchnia polska , na mysl przychodza nam raczej zgrzebne potrawy rodem z prl-u. a tym, niestety ciezko zachwycic obcokrajowcow, no, bo ilez razy mozna podawac buraczki, kapuste i kiszone ogorki, ;-)
uwielbiam czytac pamietniki i biografie - w wielu z nich pojawiaja sie wspomnienia na temat potraw ( podobno zapachy i smaki najglebiej wnikaja w nasza pamiec i zostaja w niej - uspione - do konca zycia! wystraczy wiec jakis zapachowy czy smakowy bodziec i on uruchamia zaraz lawine wspomnien), o ktorych istnieniu dawno zapomniano. czesto nawet nie wiem co to za potrawy, bo nawzy mi poprostu nic nie mowia !
oto link do bloga wysmienitej "kucharki" : http://addiopomidory.blogspot.com/
polecam! pozdr. z wiosennej rowniez brukseli - marta
PS. dzieki za komentarz pod moim ostatnim postem - skrycie przyznam, ze mam wlasnie takie plany! :-)
Ale smiesznie, dzisiaj dopiero pojawiły sie te komentarze jako nie moderowane, wiec je otworzyłam i mam teraz podwojnie Twoje wspomnienia. Dziekuje!
OdpowiedzUsuńTak, koperek dla nich to jakby chwast i zgadzam sie z tobą całkowicie, ale, gdy to sie powie naszym rodakom to obraza boska, że co, ze nie lubią naszej kuchni?!! Sauerkraut to najgorsze skojarzenie dla Anglosasow, czy Francuzow, jakby dla nas żaby conajmniej. Tak samo z kiszonymi ogorkami, to kwintesencja ubóstwa, a zupa z tego? Disgusting.
Tak, dziczyzna to jest ten smak, dlatego o bigosie mowilam, ze to potrawa mysliwych, bo tam były rózne mięsiwa. I bardzo im smakowaly moje sosy grzybowe-de bois, z wołowką, która tu bardzo droga.
A moim smakiem z dzieciństwa to kluski z porzeczkami, barszcz biały ze skwarkami, świeże kartofelki z koperkiem i mlekiem zsiadłym, czyli tu dla nich zepsutym, i czeresnie zrywane z drzewa. Nie przypominam sobie , tak na szybko żadnych ciast, bo tzw "czeski tort" to juz z późniejszych lat, chyba drożdżowe masłem posmarowane. Czyli smaki raczej biednego dzieciństwa, siermiężnych czasów gomułkowskich. A mój obecny mąż wychowywał się w rezydencji ze służbą, chociaż teraz zubożał nieco, to jakie może byc miedzy nami porozumienie? Czasami to własnie odczuwam.