Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

środa, 30 listopada 2011

Sunset in Pepieux

 Dzisiejszy zachód słońca, 30 listopada. Te jaśniejsze obrazki  to z drugiej strony słońca o tej samej porze. Dzisiaj był bardzo słoneczny dzień, świeciło bardzo mocno i długo, bo do godz ok 17, ciemno tak całkiem zrobiło się o 18. Nie wzięłam ze sobą zegarka i w końcu nie sprawdzilam dokładnej godziny.Muszę to sprawdzić w necie. A na wschód to nie wiem , czy wstanę, chociaz ok 7.30 myślę. A te  owoce na drzewku były uschnięte od środka. To chyba nie te koki.

niedziela, 27 listopada 2011

Somewhere over the rainbow...

 Jest i tęcza. A powyżej na kładce, trochę jesieni po stopami. Mnie zainteresował dom z posągiem na dachu.
Nad rzeką po deszczu, słońce tak pieknie oświetliło jakby wielki piec z daleka. Ja z hutniczego miasta, to tak to widzę. Do rzeczki mamy ze 150 m w dół. Ponizej reklama w drodze na La Livieniere.


Chciałam te zdjęcia ustawić w odwrotnej kolejności, najpierw miały byc kolaże, żeby pokazać padający deszcz, ale niech już będzie, bo mnie to za dużo pracy kosztowało. Ja oprocz nauki francuskiego, to głównie tutaj jeżdżę na rowerze i zapoznaję się bliżej z pobliskimi okolicami.  A tu ten dom z posągiem, jakby cesarzowa witała : Salve bracie.

Pojechałam do Cessares, niedaleko, bo nie wiedziałam , jak długo słonce będzie świeciło po tym rannym deszczu.

Cessares

A tu już z powrotem, tak mnie niezmiernie zachwycają te winnice i ich kolory. Bo jedne całkiem uschniete, inne żółte, rubinowe, a czasami zielonkawe.


A to już  w Pepieux nie mozna tu mówić jak w wierszu Staffa, bo wszystko nadal kwitnie i jest zielono.

Wąska uliczka do wieży, a widzicie te zarośniete schodki?

I zawsze kotki dla Kima. On uwielbia kocięta, ja osobiście wolę psy.
Parę dni temu do południa padał sobie taki deszczyk, równo o szyby stukał, z rynien się lało. Padało ze dwie godziny. A zielone liście chyba się cieszyły z takiego prysznica. Nie miał nic z listopadowego nastroju wiersza Staffa, przy takich zielonych liściach, trudno uwierzyć, że to listopad. Takie własnie drzewko zasłania mi słonce w lecie i teraz też.

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
  Przypomniałam tę strofę, tak z przezwyczajenia literacko wykształconego człowieka , hahaha, który zawsze tę zwrotkę przypomina przy okazji  miarowego, długiego deszczu. W domu trzeba było świecić światło, które odbijało się w murze. Ale, tak ok.14 przestało padać, wyszłam akurat do sklepu na placyk Fontanny, a potem z ciekawości na mostek nad rzeką, żeby zobaczyć ile wody przybyło. I zobaczyłam taki  widok nad polami. Tęcza rozkładała się szerokim łukiem nad polami. Nasze miasteczko kończy się za rzeką.

Chmury powoli się przesunęły, oświetliły dalsze miasteczko i góry. Krzyż niezmiennie tkwił na rozstajach, już od ponad 200 lat jest niemym świadkiem dojrzewania winnic, pamięta pewnie zdradziecką filokserę , a potem lata dobrobytu. Bardzo szybko wszystko wysychało, wyszło mocne słońce. Zawsze przypomina się somewhere over the rainbow.. A potem poszlam na rower i jeszcze zrobiłam parę słonecznych zdjęć.







czwartek, 24 listopada 2011

Thanksgiving Day w naszym domku.

Pumpkin pie u nas. In France.
 Zeszłoroczny Thanksgiving dinner na moim talerzu.Dokładany kilka razy. Szczególnie sweet potatoes. In 2010.
Dzielimy indyka  tez w zeszłym roku. Tzn ja popijając kolejnego drinka, pomagam lewa ręką:) In 2010.
Dzisiaj Amerykanie obchodzą swoje Święto Dziękczynienia, wspaniała tradycja narodowa. Przedstawię krótko historyczny zarys. Zawsze organizowałam imprezy w szkole, jak jeszcze pracowałam.
Nie ma zgodności co do daty i miejsca pierwszych obchodów Dnia Dziękczynienia, niemniej pierwsze poświadczone obchody odbyły się 8 września 1565 w miejscu, które uważa się za najstarsze miasto w US- St Augustine na Florydzie. Jednak tradycyjnie uważa się, że pierwszy Dzień Dziękczynienia był obchodzony w kolonii Plymouth w 1621 roku.
Pilgrims, którzy przypłynęli do Ameryki na pokładzie statku Mayflower, byli członkami Angielskiego Kościoła Purytanów. Ruszyli ze swych domostw, bo ich poglądy nie podobaly się w Anglii  w  i pożeglowali do Ameryki.
Wylądowali na Skale Plymouth w grudniu 1620 roku. Po pierwszej ostrej zimie, do początku kolejnej jesieni zmarło 46 ze 102 osób zaokrętowanych na "Mayflower". Ale ponieważ żniwa 1621 roku były obfite, koloniści postanowili uczcić to świętem wraz z 91 Indianami z plemienia  Wampanoag, którzy pomogli im przetrwać ten ciężki rok.
Święto miało więcej z tradycyjnych angielskich obyczajów dożynkowych, niż z "obchodów dziękczynnych". Indianie dostarczyli na ucztę co najmniej pięć jeleni, w menu nie było natomiast sosu żurawinowego (z braku cukru), ziemniaków, ciasta z dyni, ani indyków, zamiast których podano ptactwo wodne (kaczki, gęsi)
Oprócz ucztowania, święto obejmowało także wspólny wypoczynek oraz zabawę kolonistów i Indian. Nie zachowały się natomiast żadne inne relacje o podobnych spotkaniach międzykulturowych w kolejnych latach. Znane są tylko dwa opisy tego święta: w liście kolonisty i książce powstałej 20 lat później.
Palm Beach- The Breakers` Hotel- tu był bardzo wystawny Thanksgiving Dinner, czytalismy w prasie :) Jeden z najlepszych hoteli w US. My bylismy na lunchu. Za odprowadzenie samochodu trzeba dać tak  conajmniej 20 dolarów., to taka głodowa stawka.Kim jako Amerykanin wstydzi sie nie dawac wysokich napiwków, Ja nie mam z tym kłopotów, zostawiam max 10%, a on zawsze conajmniej 25%.
Zakupy w Palm Beach w Black Friday, Tiffanny`s, miało być bardzo tanio, ale nie było :( Zdjęcie z mojej wczesniejszej wizyty w US w 2008. Jeździmy tam w miarę regularnie, co 2 lata, bo Matka Kima tez ma urodziny pod koniec listopada.
Świętem narodowym ogłosił je w 1863 roku prezydent Abraham Lincoln i z tego samego okresu datują się stereotypy o Dniu Dziękczynienia. Tak to wygląda historycznie, ja bym też to nazwala dożynkami, które i tak dawno zagubiły swój tradycyjny charakter. To jedna ogromna komercja, hedonizm na miarę dworów imperialnych albo bizantyjskich bardziej. Mnie zawsze się kojarzy, że gdzie wielkie bogactwo, to gdzieś obok kryje się bieda. Parada wystawnego domu handlowego Macy`s  /taki wiekszy odpowiednik Harrods`a/, to bardzo sprytnie zakamuflowany marketing i celebrowanie amerykańskiej religii, czyli shopping and eating out. W związku z Ameryką ludzie, taka niby nasza inteligencja, która nigdy nie była w US, mają   ambiwalentne uczucia, i ratują się mówiąc, to taki cudowny kraj, że nie musimy mieć żadnych kompleksów, bo poziom intelektualny tego społeczeństwa jest taki niski, że gdyby tam urodzili się europejscy geniusze kultury, sztuki, nie stworzyliby chyba żadnego dzieła. Teraz, nadrabiają to galeriami sztuki, które są na każdej ulicy.
 Kultura amerykańska przyszła w 1945 roku wraz z US Army wyzwalającą Europę Zachodnią. „American way of life” była doskonale ukształtowaną nową formą cywilizacji XX wieku, szerokim systemem składającym się z reklamy coca-coli, gumy do żucia, westernów, „keep smiling”, Walta Disneya, Hollywoodu, Broadway, Las Vegas, orkiestry Glenna Millera itd. Największe ikony współczesnego świata pojawiły się w Ameryce, kult gwiazd, Marilyn Monroe, Elizabeth Tylor, James Dean, złoty chłopiec Robert Redford, następnie gwiazdy muzyczne: Frank Sinatra, Dean Martin, Sammy Davis, Roy Charles, Nat King Cole, Elvis Presley, Madonna, teraz Lady Gaga (w rocku przodowali jednak Brytyjczycy), to jest nostalgiczna Ameryka. Zachodni Europejczycy próbowali oderwać się od tej kultury, którą wręcz gardzili (szczególnie Francuzi), ale miała ona za dużo zalet. Nie wstydziła się swej masowej formy – wręcz przeciwnie (Mc Donald’s). Amerykanie mieli jeden cel – komercyjny i rozrywkowy, bez żadnych skrupułów wobec hierarchii wartości, nie obawiali się żadnych barier. Masowa kultura amerykańska, pozbawiona uprzedzeń, antyelitarna i totalitarna, dostarczyła ekspansjonizmowi amerykańskiemu nadbudowy. Hurra – optymizm, błyskotliwe aforyzmy niektórych prezydentów np. Carter powiedział: „ Nie dlatego jesteśmy wolni, że jesteśmy bogaci, ale dlatego jesteśmy bogaci, że jesteśmy wolni”, przyczyniły się do tego, że Amerykanie czują się narodem wybranym, są dumni ze swojego kraju, nie protestowali długo, bo jest im było dobrze, ale ostatnio zaczeli protestować, bo nie chcą stracić swego statusu quo. Czują się bardzo zagrożeni. Polscy emigranci mają już swój „American dream” (poznałam wielu, np. 47 – letnią Bożenę, milionerkę z Delray Beach, właścicielkę dużego, eleganckiego motelu przy głównej ulicy Federal Road., ktora sama sprzątała swój motel, bo taka była zachłanna na pieniądze, niektórzy nie umieją czerpać radości z pieniedzy, ale nie Amerykanie!  Wszyscy wiemy,że tzw" Ameryka" dla Polaków juz dawno się skończyła. Zmiany ekonomiczne wyrównały trochę poziom naszego zycia. I dobrze, bo czasy, kiedy zarabialismy 20 dolarów na miesiąc / lata 80te/ były wyjatkowo upokarzajace. W zeszłym roku, będąc w US o tej porze nie mogłam się nadziwić rozmachowi tej rodzinnej kolacji, nie w naszym domu, ale tak w ogóle. A co się dzieje nastepnego dnia, tzw Black Friday, to największe sale`sy w Europie temu nie dorównują. Wiadomo, Ameryka, im nikt nie dorówna. Ja mam nadal taki bałwochwalczy stosunek do US, bo z braku koniecznej wiedzy, nie zamierzam wypowiadać się w temacie pracy, ubezpieczeń czy innych rewelacji, ja  chcę tylko korzystać z zycia. A tam jest miło i przyjaźnie. Jedna rzecz tam  mi się nie podoba tylko,brak zabudowy w stylu  europejskich miast, prócz stanów Nowej Anglii. Ale ja głownie bywam na Florydzie, tam jest jakby po karaibsku, tylko bogaciej, kolorowo, ornamentacyjnie, ażurkowo, palmowo, pastelowe jasne kolorki, nostalgiczny urok trójkątnej szklaneczki martini z dźwiękiem podanej przez przystojnego kelnera i zajadania się banana split. Najlepsze lody mają Włosi, ale zaraz po nich Amerykanie.
Thanksgiving  w małym karaibskim domku w Delray Beach. In 2010.
Ale ad rem. Indyka zastąpilismy kurczakiem, już się piecze, kukurydza będzie typu popcorn na deser, cranberry souce kupilismy w stoisku ang-ameryk w G20, tudzież składniki na stuffing i gravy. Dynię Kim własnie kraje i bedzie zapiekał miąższ, a potem zrobimy pumpkin pie, też squash.  Bean casserole gotowało się od wczoraj, ale to tez lokalna francuska potrawa, tylko tu dodają gęsie mieso. Ja obrałam słodkie ziemniaki, uwielbiam je.Normalne białe, jak Kim zapiecze z przyprawami, też są znakomite.
Wrócę do tematu wieczorem, po kolacji. zamieszczę wtedy zdjęcia. Bo jeszcze  potem muszę opisać wczorajsze  walne zebranie naszego stowarzyszenia Vivre ensemble en Minervois.

Kurczak udający indyka juz pokrojony, duzo słodkich ziemniaczków.

Stuffing, farci jak Francuzi mówią, podobnie jak my.

Sos jabłkowy, porzeczkowy i sos mięsny

Prawie gotowe, bo fasola w piekarniku, a popcorn się robi. Tak skromnie to wygląda, nie po amerykańsku :)) A objadłam się tak, że juz na deser nie miałam miejsca, dopiero po godzinie. Najbardziej smakowały mi ziemniaki. A potem pumpkin pie.


środa, 23 listopada 2011

Misie dla Penelopy.

Misie mojego Kima, siódmy od lewej najstarszy. Tak stary, jak Kim. To zdjecie sprzed paru miesiecy, teraz jest wiecej misiow na pólce z materaca, bo pozbierane z domu. Ale zamiescilam to zdjecie tak, ad hoc dla Penelopy. Pozdrawiam.Jak tak  czytam rozne blogi, to tyle pieknych skojarzeń ludzie przypominją. A ja mam tle wolnego czasu i zanurzam sie we wspomnienia czyjeś i moje.  A Wyczytalam gdzies jeszcze, ze zdjecia misiow mozna przesylac do dzisiaj do bajecznafabryka@gmail.co. Zaraz to zrobię.

Lekcja francuskiego z Anglikami.

Impreza Fete de Noel w Olonzac
Obudziłam się wczesniej, bo dzisiaj mam francuski o 9.30. W pokoju  była temperatura 16.5 stopnia, grzejemy kominkiem, ale na noc drewna nie dokładamy. Zdrowo sie spi, jak generałowa Zajaczkowa, urody i zdrowia dodaje. Ja to zawsze Kimowi mówię o zaczadzeniu, ktorych to wypadków w Polsce jest bardzo dużo. Pracowałam kiedyś w wiejskich szkołach i wiele razy doświadczyłam tej tragedii wsród swoich uczniów. I mam taki strach, ale on mnie uspokaja, że to z innych piecyków, a nie takich kominków, jak nasz.
A na dworze w słońcu ponad 20 stopni, ludzie z powrotem w krotkich rekawach, tylko w kamizelkach. Zaraz i ja  wsiadam na rower skończyc zdjęcia w Azille, bedą w innym oswietleniu.
A na lekcji bylo słowo "autochton" po francusku i Anglicy nie wiedzieli,co to znaczy, nauczycielka też. Ja im przy okazji trochę historii Polski wyłożylam o autochtonach na Mazurach. Zrozumieli słowo w odniesieniu do Indian  i Aborygenów. Mówiliśmy tez o zakonach, przy okazji czegoś, i jak to Anglicy , oni nie pojmują, ze ktos wybiera takie zycie, dla nich to więzienie. Oni, jakby nie pojmują idei poświecenia się Bogu,są zaszokowani ilością zakonów kobiecych,  poświęcenie dla  innych ludzi jak najbardziej jest to słuszne i wzniosłe, bo Anglicy np bardzo dużo dobrego robią w Afryce, ale nie w zamknięciu w klasztorze. I sie z nimi zgadzam w całości. Nie na darmo Henryk VIII skonfiskował wszystkie klasztory i zakony, pieniądze wziął dla siebie , ale i dla państwa też. Nie ma u nich, ani trochę wpływów jezuickich. Ich protestanckie wychowanie wpływa na zupełnie inne podejście do spraw doczesnych. Mamy wygodnie żyć, a nie umartwiać się w imię wysublimowanej eschatologii. Również, może to zbyt daleki wniosek, ale  w krajach protestanckich nigdy nie miały szans idee komunistyczne, mówiące o równości,  niby sprawiedliwości społecznej. Tamte bogate społeczenstwa przyjely a priori pewien porzadek społeczny. Niby Francuzi poprzez Rewolucję Francuską głosili pewne piękne hasła, ale w końcu  i tak wielka i mała  burżuazja jest wzorem norm społecznych. Nie będę juz wiecej socjologizować, bo takie mam oryginalne rozmyslania, mieszkam we Francji, ale w wiekszości przebywam z Anglosasami i ulegam ich wpływom jednak. Dzisiaj po poludniu mamy Assembly- podsumowanie dzialalnosci organizacji Vivre Ensemble en Minervois, znowu sami Anglosasi i trochę Holendrów i Niemców. To przez to , ze mój mąż nie zna francuskiego  jestem zdana na towarzystwo jego krajan bardziej.  Ale w sobote jest juz Fete de la Noel i tam sobie pogadam z Francuzami.
A teraz wsiadam na rower. A tout l`heure.
Fete de Noel in Olonzac.

Później.
Chodzę tutaj na 3 grupy francuskiego, każda jest inna, ale  nadmierne zadawanie pytań przez uczących się  jest charakterystyczne dla wszystkich. Ja bym się wstydziła zadawać takie oczywiste pytania, dlaczego tak jest, a nie inaczej, np w kwestii czasów, czy użyciem przyimków po niektórych czasownikach. Raz powiedzialam, jest tak, bo to jest francuski, a nie angielski i wszyscy się roześmieli. Było to przy okazji trybu warunkowego I, kiedy Anglicy uzywają czasu teraźniejszego i przyszlego, a my i Francuzi tez  tylko przyszłych. Przyjąć pewne rzeczy a priori, to jest moja dewiza językowa.Żeby cos dobrze wytłumaczyć, trzeba sięgnąć do historii języka, a przeciętny uczeń nie potrzebuje takiej wiedzy. Dobrze, ze zrozumieli odmianę i rodzaje , i nie pytają dlaczego tak jest. Jak dużo zalezy od nauczyciela i jego umiejętności metodycznych i dydaktycznych, zawsze o tym wiedzialam. Lekcja musi być przeprowadzona sprawnie i według pewnych schematów, o których kazdy nauczyciel wie. Musi wystapić część powtórzeniowa, część główna- zapoznanie sie z nowym tematem i część utrwalająca poprzez rózne ciekawe cwiczenia. Nie na darmo nauczycieli uczą w szkole psychologii, umiejętność rozpoznawania sylwetek osobowościowych uczniów to klucz do sukcesu. Tutaj , lekcja jest często chaotyczna dla mnie, bo uczniowie zadają zbyt duzo pytań i nauczyciel nie może zrealizowac tematu. Chce być grzeczny, mily i tlumaczy bez końca na wybranych przykladach. Ale studenci, niektorzy, i angielscy, jak zauwazyłam podchodzą do języka jakby z lekceważeniem, jakby uważali,  że ich język jest ponad wszystko, że po angielsku jest normalnie, a Francuzi to wymyslają. Natomiast oni pokazują nam ich język poprzez literaturę,historię i życie obyczajowe, chętnie nawiązują do francuskich osiągnięć cywilizacyjnych, mnie sie bardzo podoba, bo zawsze coś skorzystam. Amerykanie też uwielbiają się uczyć o historii, a Anglicy są inni. Oni przez pryzmat swojego imperialnego pochodzenia, którym  zostali wykarmieni w szkole, zachowują pewien dystans do osiągnięć francuskich. Oni nie bardzo interesują sie innymi,  mam na mysli europejskie kraje, bo podświadomie, przez literaturę, która kiedyś przeczytali, czują się jakoś lepsi od innych, mają nadal ogromne wpływy w całym świecie, bardzo duzo podróżują i mieszkają  na różnych kontynentach. Anglicy zachowują się tak, jakby nie byli Europejczykami czasami, tylko przynależni jakiejś Australii , Ameryce Północnej czy innym antypodom. Mój tok myslenia może być poczytany jako kolejne małe uprzedzenie, ale to takie socjologiczne obserwacje. Anglicy przyjeżdżają do południowej Francji dzięki swoim reklamom telewizyjnym, modnym czasopismom propagującym Francję, też zaszczepieni literaturą przedwojenną, sztuką belle epoque, a Amerykanie z miłości do kraju, słyszałam to parę razy. Anglicy mają zawsze dwa domy, we Francji i Anglii. Amerykanie jeden, to tez w zwiazku z odlegloscią pewnie.
Cherrie- jedna z organizatorek  organizacji Vivre ensemble.

More later.
Jedna moja kolezanka Margret mieszkala w Iranie długo, i też na tzw Bliskim Wschodzie, tam wyszła za mąż za Anglika, dziecko urodziła na Borneo, potem mieszkała w azjatyckich krajach. Wyszla za mąż po raz drugi, zamieszkała we Francji, a jej dorosła obecnie córka mieszka w Tajlandii i jej angielskie wnuki najchetniej przyjaźnią się z dziećmi azjatyckiego pochodzenia.  O takich przykladach napiszę jeszcze później. Bardzo fascynują mnie takie życiowe przygody. W rodzinie Kima jest ich kilka.
A Francuzi jeżdżą na wakacje do dawnych swoich dominiów np do Wietnamu, Nowej Kaledonii, Maurtius, Thaiti i zamorskich departamentów, na Martynikę i Reunion. A nam jak chcieli "dać"  Madagaskar przed wojną , to nie chcieliśmy.

wtorek, 22 listopada 2011

Butrinti-Troja w miniaturze. Albania.

Wędrówki do miejsc początków naszej cywilizacji nie mają końca. Gdzież bowiem znajdziemy kres fascynacji kulturą Grecji, Rzymu, Bizancjum czy Islamu?
 
Ten post dedykuję Ewie z blog.calimera.pl., która bardzo pięknie i dokładnie pisała o Albanii.  Ja ogólnikowo o historii, skupiam się bardziej na sobie. Trochę so gushing , ale  taką jestem mieszanką egzaltacji i niechcianej dojrzałości. Wspomnienie pisane parę lat temu, kiedy spotykałam się z ówczesnym narzeczonym, a obecnie mężem.

Widziałam wiele miejsc godnych zadumy, które wzruszały i zadziwiały swoją pięknością. Każda podróż napełnia mnie znaną mi ekscytacją, radosnym wewnętrznym drżeniem, jakby cała moja wiedza przeczytana wcześniej rozkręcała się w głowie jak taśma filmowa. Mój ulubiony bohater wczesnej młodości Schliemann, genialny samouk poszukujący Troi i pałacu króla Minosa, zamienia się w George`a Robba, współczesnego selfmademan`a, inteligentnego milionera, którego pasją stała się archeologia. Na jego statku „Hercules” , co parę miesięcy odbywam fascynujące podróże, po których z wielkim trudem wracam do rzeczywistości. Nieustannie się dziwię jaką piękną klamrą  spinają się moje marzenia i obecne doświadczenia.
Podczas ostatnich wakacji widziałam Troję w miniaturze i czułam się , mówiąc przesadnie, jak Eneasz z epopei Wergiliusza, który tak to opisywał:
„ Nie szukajcie Auzonii, co nam w każdej porze wstecz ucieka, kształt Ksantu i przez was stawiana widzicie Troję- oby pod lepszą osłoną wróżb bożych i zdradnego Greka nie tak bliską! Płyniemy morzem, skąd falą do Italii najbliższa jest droga”.
30km jechaliśmy z Sarandy do Butrinti. Droga wiodła bardzo wąskimi ulicami, ciasnymi wąwozami w góry Dynarskie. Jeśli ktoś kiedyś słyszał, że w Albanii nie ma dróg ,to potwierdzam ten fakt w całości. To tylko wytyczone wąskie szlaki pokryte jakimś rozsypującym się asfaltem, a po nich jeżdżą głównie stare, ogromne Mercedesy, BMW lub jeepy. Zapomina się o strachu, wisząc gdzieś nad przepastnym urwiskiem, kiedy widzi się krajobraz gór Dynarskich, dzikich i bezkresnych, bez śladu współczesnego domostwa. To jakbyś cofnął się o kilka tysięcy lat. Wyobraźnia to, jak wspominam w każdym felietonie jedyny wehikuł czasu, który przenosi choć ułudnie w tamten czas.
Butrinti leży na półwyspie otoczonym M.Jońskim, a od lądu chroni go jezioro o tej samej nazwie. Miasto ukryte jest wśród gęstego lasu ogromnych drzew, których kora pokryta jest lianami z liśćmi, a wokoło bujna śródziemnomorska roślinność. Mnie to przypominało niezmierzone przestrzenie przedhistorycznych ziem. Miasto otoczone jest potężnym murem, a ta fortyfikacja datowana jest na VII w. p.n.e.
Butrinti przechowuje pamięć kilku kultur, jest niezwykłym miejscem. Melancholijna przechadzka po teatrze greckim, gdzie Kim najchętniej widziałby mnie w roli Penelopy, a sam wiecznie błądziłby po tych swoich morzach, jawi mi się w tej chwili jak nierzeczywisty sen jakiś. Kojące ciepło dopełniało doskonałości tej naszej szczęśliwej gry w życie. Z teatru poszliśmy kładką do sanktuarium Asklepiosa /Eskulapa/ Chciałam poprosić go o zdrowie dla nas. Przydałoby się jeszcze wydłużyć tą naszą wieczną radość wspólnego bycia. Przypomniała mi się wyspa Kos, gdzie Hipokrates nauczał swoich uczniów, jak zwykle te moje furtki pamięci, a świątynia Asklepiosa też była tam imponująca. Już wcześniej prześniłam ten sen radując się obecnością Kima w moim życiu. Pewnie za rok będziemy na jakiejś innej greckiej wyspie modlić się do Asklepiosa o swoje zdrowie. Blue Dolphin najszybciej zabierze nas na Korfu.
Kontynuowaliśmy nasz spacer po grecko-rzymskiej agorze.Może by tak wstąpić do frygidarium, czyli do zimnej części rzymskich łaźni?
W tym upale zatraca się bunt duszy .
Westybul z mozaiką pokrytą niezwykłymi geometycznymi wzorami już czeka na zrzucenie szat. Otoczone jońską kolumnadą prytaneum zaprasza na posiłek w towarzystwie rzymskich oficjeli, a nimfy z groty-światyni ucieszą się z naszego towarzystwa. A teraz pójdziemy do rzymskiego domu, gdzie gospodarz przywita nas w atrium. Salve!
Minerwa oczekuje nas w swoim sanktuarium. Gimmazjum to monumentalny budynek, który służył pro publico do późnych lat starożytności.
Wyróżniają go niezwykłe mozaiki z różnymi motywami i posągi bóstw. Stałam oniemiała przed wspaniałościami tego starożytnego miasta i otaczającej je natury. Lazurowe niebo, turkusowe morze, w oddali ogromne bukiety fioletowego kwiecia na drzewach, rozłożyste palmy z grubymi pniami i szerokim wachlarzem liści, uroczy gaj pinii, liliowych rododendronów, cyprysów, ogromnych kaktusów, wszystkiego w bród i słońce panujące wszędzie. Chciałoby się skryć w cieniu, ale ono przecieka przez listowie, pali bezlitośnie swoją mocą.
Wieczysta obojętności klasycznego piękna tego umarłego starożytnego miasta, jego ponadbytowość, wzniosłość zmusiła mnie do refleksji. Po co to wszystko?. Wspaniałe wysiłki, genialne hipotezy, ta nasza walka ze światem jeśli w życiu tak naprawdę liczy się miłość i szczęście. I od tego zależy los świata.
I tak króciutko a propos mojego nicka, Ardiola to imię pewnej uroczej  młodziutkiej pani archeolog Alikaj, którą poznałam w Albanii. Była w wieku mojej córki i bardzo mi się spodobała ze względu na swój entuzjazm, wiedzę i osobowość.




poniedziałek, 21 listopada 2011

Nastrojowe winnice i domy.

Czas wypełniam nauką francuskiego i czytaniem na temat lokalnych winnic. Wszystkie publikacje po angielsku lub francusku, staram się zapamiętywać  informacje wybiórczo, wiedzieć tylko, jakie znane domeny są w mojej okolicy i jakie tam są rodzaje win. Napiszę o tym wkrótce. Na razie fascynuje mnie ich jesienna szata, niektóre już takie wysuszone krzaczki, inne w zachwycających jesiennych kolorach, a zdarzają się też całkiem zielone.
Powinnam się zająć produkcją przetworów, ale  ja tego prawie nigdy nie robiłam w Polsce, to nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać.  Mam tu parę takich starszych francuskich koleżanek, niektóre pochodzenia hiszpańskiego, wypadałoby z nimi porozmawiać. Nigdy nie miałam drygu do kuchni, nadal wolę coś poczytać, niż zajmować się posiłkami. Kim lubi gotować i jest w tym niebywałym specjalistą, nie będę z nim konkurować.
Pepieux z suchymi juz łodygami winnych krzaczków.

Wystarczy pojechać w innym kierunku, chyba na pln-zach i Montagne Noir  wyższe trochę.

Kwietnik w Olonzac

Nasze Pepieux w lepszym oswietleniu

Widok na La Livieniere. Miasteczko było oświetlone, a góry już we mgle.

Jak dużo zależy od oświetlenia, widok na Azille.

La Redorte

A co to za jabłka, albo sliwki?

Owoce kaki (khaki) pochodzą z Azji Wschodniej, głównie z Chin i z Japonii, jednak uprawiane są również w Grecji czy w Brazylii. Inne nazwy to 'sharon' lub 'persymona'. Dojrzałe owoce mają czerwono pomarańczową skórkę i pomarańczowy miąższ. Dojrzały owoc smakiem przypomina mniej więcej morelę, natomiast niedojrzały jest bardzo cierpki.  Wyczytałam takie rewelacje w przepisach na sałatki.
Owoce khaki podobnie jak inne owoce można są bardzo smaczne, gdy jemy je na surowo.  Np w  sałatce owocowej. Do khaki  dobrze pasują ciemne winogrona oraz mandarynki aczkolwiek jak to w sałatkach owocowych bywa, można dodać dużo więcej owoców (np. kiwi dla kolorystycznego urozmaicenia). Oprócz tego owoce te możemy jeść bez dodatków, krojąc je na przykład na kawałki.
Przetwory
Pomimo tego, że owoce kaki same w sobie nie należą do najtańszych, to możemy również z nich robić przetwory.  Dżem  ma taki morelowo-figowy smak i jest bardzo słodki ;)
Na sucho
Owoce te można jeść również suszone. Kroimy je wtedy na plasterki tak jak przygotowujemy do suszenia np. jabłka i wykładamy na słońce. Po wysuszeniu smakiem przypominają trochę figi.

Bric-a-brac w La Redorte

A tu kaki z jakims innym jesiennym drzewkiem
Górne okno domu w Azille, a jego  pozostałe zdjęcia poniżej.Nie zrobiłam całego domu, bo miałam nieodpowiednie oświetlenie całości, ale wrócę tam rano na inne słońce.

Taki oryginalny detal tego domu.

Dom w Azille z ozdobną nazwą.

Bardzo mi sie podoba ten kran przed oknem. Ten sam dom.
A tu zamieściłam ten dom w końcu cały. Powyżej stara kamieniczka obok.

Azille. I gdzie tu jesień?


Kotek dla Kima zamiast kwiatka.

 Teraz jednak pójdę coś zjeść, więcej podpisów później. O 16.00 mam połączoną lekcję francuskiego z angielskim z przemiłą Margaret z Siran.
Ja tu przeżywam swoje językowe orgazmy, jak często podkreślam. I ci, którzy kochają języki zrozumieją mnie w tym względzie. Uczę się z Margaret  francuskiego po angielsku. Poznałyśmy się na kursie w Pepieux, od razu wyczułam, że to osoba, która chętnie podejmie takie wyzwanie. Wiem, że im więcej lekcji, tym lepiej. Dzisiaj np mówiłyśmy o dopełnieniu bliższym i dalszym, co dla Anglików jest czarną magią, bo oni nie rozróżniają przypadków, bo ich nie mają. Dla Polaków to jest proste. Powtórzyłyśmy wymowę, nie wyuczyłam się kiedyś postawowej rzeczy, że ou, czyta się "ł". A przyswoiłam  sobie przysłowie- the ship miss in the night.  Tak a propos pewnych małżeństw. A na jutrzejszy francuski z Naomi mamy więcej mówic o passe compose, ja tzw formy participe znam, ale powtórzę.
Uwielbiam moje życie tutaj, z powodu tych języków. Muszę się gdzieś spytać o ten oksytański. Ja taka zawsze byłam niepraktyczna.