poniedziałek, 8 stycznia 2024

Podróżnicze wspominki à propos kolei retyckiej.

Jakiś czas temu byłam na parodniowej wycieczce Expressem Bernina przez Alpy i autokarem. Planowałam od razu coś napisać, bo poczyniłam parę obserwacji, ale miałam mnóstwo innych zajęć. Nie pisałam też nic na blogu, bo zajęłama się wysyłaniem różnych moich wspominek, blogowych przeróbek na konkursy literackie. Czekałam na nagrody i wyróżnienia:) Senioralne uznania i dyplomy miały miejsce. O tym później. Zmobilizowała mnie moja uczennica, która poinformowała mnie, że pisze książkę z mojej inspiracji i ja min.jestem bohaterką. Co za wspaniały noworoczny prezent! Będzie po włosku. Już poczułąm się jak Madame Antoniego Libery. Siadłam i napisałam te wycieczkowe refleksje. Z trudem zdecydowałam się na ten wyjazd. Prawie całe moje dorosłe życie sama sobie organizowałam wczasy i wycieczki. W pewnym okresie życia byłam pilotem i przewodnikiem, zawoziłam małe grupy w różne miejsca, głównie do Londynu, ale też do Barcelony i Paryża. Z kolei ostatnie kilkanaście lat podróżowałam z moim szalonym amerykańskim mężem i nie wyobrażałam sobie jeździć za granicę bez niego. Podziwiałam jego nonszalancję w sensie niefrasobliwej lekkomyślności,nierozważności, takiej młodzieńczej brawury, która była wspaniałym przedłużeniem dawnych beztroskich lat. Tak mi się to podobało na wakacjach, w życiu codziennym już nie. Modne słówko dezynwoltura, tak eufemistycznie odnosi się do niego, szczególnie w powierzchownym traktowaniu innych kultur, co nie jest niestety zaletą. Amerykanie tak mają. Przypadkiem oglądam na Kulturze film Projekt Floryda i przypomniał mi się nasz pierwszy pobyt na Florydzie, gdzie z hotelu w Miami za 500 dolarów za noc i paru innych, nie mniej szykownych na Key West, w dalszej kolejności zatrzymywaliśmy się w szeregu moteli, znanych z filmów, gdzie zdarzały się pluskwy i inne robactwo. A potem znowu do luksusowego Harbours Edge w Delray Beach, gdzie mieszkała jego cudowna Mama. Z nim czułam się jak w filmie, oczywiście amerykańskim, typu film drogi, gdzie bohaterowie żyja czasami ponad stan, a innym razem jako zwykli szeregowi ludzie, ale zawsze jest zabawnie, po prostu extraordinary, brilliant and awesome.
I jak tu jechać na autokarową objazdową wycieczkę razem z innymi 50 osobami? Koleżanka bardzo polecała, dużo podróżuje, ma ogromną wiedzę i jeździ po wrażenia, nie po selfie. Spotkałyśmy się na zjeździe szkolnym, naszym wspaniałym spotkaniu koleżeństwa z podwórka, dwóch szkół własciwie, ale o tym innym razem. Nie byłabym sobą bez egocentrycznej fotki.
I takim sposobem pewnego wrześniowego dnia o 5 rano, po nocy spędzonej u wspomnianej koleżanki Ilonki i na nocnych rozmowach Polaków, wyruszyłam z Krakowa w stronę Czeskiego Krumlova Tak, tego od Heleny Vondrackowej, Malowany dzbanku z krumlovskiego zamku... Namówiłam na wycieczkę moje dwie koleżanki, w podobnym emerytalnym wieku, które do tej pory też wolały wygodniejszyy samolotowy transport, prócz zamierzchłych dawnych czasów, ale wtedy byłyśmy młodsze. Zaopatrzyłyśmy się w poduszki na szyję, odpowiednie skarpety, najlepsze sportowe obuwie i inne akcesoria. Przed nami prawie trzytysięczna droga w obie strony, bo trasa wycieczki wiodła przez Czechy, Niemcy, Austrię, Szwajcarię, Lichtenstein do Włoch- Sirmione i Weronę. Biuro podróży, nomen omen Arion Senior. Polecam z pełną odpowiedzialnością. Na pokładzie w wiekszości eleganckie pary, i wesołe wysportowane koleżanki emerytki, brak panów z kolegami. Pilotka o urodzie Claudii Cardinale, germanistka, przywitała w nas w gustownej przewiewnej sukni. Cały czas dopisywała nam piękna letnia pogoda. Pilotka również w wieku około senioralnym, bo sama o tym wspomniała. Zachwycała ogromną wiedzą na temat zwiedzanych miejsc, ogromną pasją i miłością do krajów niemieckojęzycznych. Okazywała dużą cierpliwość wobec opieszałych wycieczkowiczów, jednocześnie będąc wymagającą. Wszyscy, prócz losowych historii, przychodzili na czas. Jej fascynacja przypominała mi mojego nieżyjącego męża, prawdziwego germanofila, głownie z racji wykonywanego zawodu. Główną atrakcją wycieczki był przejazd przez Alpy panoramicznym pociągiem Bernina, ze szwajcarskiego, prawie starożytnego Chur do włoskiego miasteczka Tirano.
Upojone grappą przez przystojnego kelnera w pociągu, na kawę, czy zakąski trzeba było czekać, grappa była w mig, zachwycałyśmy się Alpami, które dotąd widziałyśmy głównie z wysokości samolotu. Wagony wąskotorowej kolei retyckiej wdrapują się na wysokość 2253m, a potem zabytkowymi tunelami i spektakularnymi wiaduktami zjeżdża sie w dół do 400m. Widoki zapierają dech.
Aczkolwiek ja bardziej się bałam jechać poprzedniego dnia autokarem, gdy zmierzaliśmy do górskiego hotelu Alpenkonig w Tyrolu na wysokość 1130 m. Kolejnymi ważnymi punktami był Krumlov, Salzburg, Sirmione, jezioro Garda, Verona i Zellersee w Austrii. Zakładam, że miejsca te są wszystkim znane. W czeskiej średniowiecznej architektonicznej perełce poznałyśmy się z Bogusią i Elą. Chłonęłyśmy uroki zakoli Wełtawy czy Ryneczku z widokiem na kościół Św. Wita.
Piłyśmy piwo, a jakże, słońce świeciło, a my tak w skrócie przeleciałyśmy przez nasze życie, przedstawiając się nowym koleżankom. Krumlov to taka miniaturka Pragi, aż nie do wiary,że tak tu kolorowo, radośnie i ślicznie. Zrelaksowane,zadowolone kobiety cieszyły się ze swojego towarzystwa i niezwykłego miejsca.
Podobnie spędzałyśmy czas w innych miejscach. W Salzburgu królował Mozart.
W autokarze otrzymałyśmy mnóstwo wiedzy na temat odwiedzanych zabytków. Na miejscu uśmiechałyśmy się do siebie, szczęśliwe, że tu jesteśmy. Tak około 15- 20 lat temu zazdrościłam Kimowi i jego znajomym. Oni tak beztrosko wspominali pobyty to tu, to tam. A my tacy skoncentrowani, żeby jak najwięcej zobaczyć, bo może tu już więcej nie przyjedziemy, bo tak drogo, bo tak wypada. I zamiast skupić się na radosnym przeżywaniu, to biegaliśmy po wszystkich muzeach, kościołach i zamkach, sklepach z pamiątkami, gdzie taniej. Może i człowiek osiągnął taki wiek, że nie musi gonić i zaliczać? W Weronie siedziałyśmy naprzeciwko Areny i spożywałyśmy smaczny lunch, ale najpierw ulubiony wakacyjny drink, Aperol z włoskim wynalazkiem-prosecco.
Flirtowanie z kelnerem i prosty zachwyt nad sztuką i językiem włoskim, którym mówiłysmy. Zastosowałyśmy zwiedzanie wg Herberta czyli flanowanie,włóczenie się wg perspektyw , a nie przewodników, gapienie się na lokalsów z miłością, picie wina w różnych miejscach, uśmiechanie się do ludzi, rozmawianie z nimi, studiowanie menu itd Sirmione nad jeziorem Garda tak urzekająco piękne, że tylko siąść na lodach i delektować się tą niezwykłością.
A wszystko pod słonecznym niebieskim niebem. Vaduz- wytworne i bardzo eleganckie.
Chur- nudne i bogate. Żarcik, jak mówi moja wnuczka. Dawna rzymska prowincja Raetia Prima i zabytki wszystkich epok. Kunstmuseum przyciąga. Wkoło Alpy i banki oraz zegarki. Bogactwo Szwajcarii. A czas płynie.
Wycieczkę polecam bardzo, chociaż z trudem zniosłam to podróżowanie autokarem, prawdę mówiąc.

piątek, 31 marca 2023

Kamera! Akcja!

Czy oglądacie serial Ojciec Mateusz, który w telewizji polskiej gości już od 14 lat? Artur Żmijewski, tytułowy bohater zrezygnował kiedyś z uwielbianej roli Kuby Burskiego w innym popularnym serialu Na dobre i na złe. W tamtych czasach grał też z Danutą Stenką w hicie kinowym Ja wam pokażę i w wielu innych filmach i przedstawieniach teatralnych. A ja wczoraj obejrzałam Ojca Mateusza, chociaż przez te 14 lat, pomimo mojego ukochanego rodzinnego Sandomierza, nie udawało mi się zobaczyć żadnego odcinka w całości. To dosyć naiwny, uproszczony i przewidywalny serial. Jednak zjednał sobie wielomilionową publiczność. Nawet w małych rolach aktorzy zawodowo podchodzą do pracy, nie wspominając o głównych bohaterach. Ale akurat w środę 29 marca miałam radochę uczestniczyć jako statystka na planie filmowym tego uwielbianego serialu i teraz będę patrzeć na ujęcia innym okiem. Ile to jest pracy, żeby powstał każdy filmowy element. Na zdjęciu operatorzy, wyglądają jak saperzy, tak mi się skojarzyło.
Film odmienił miasto w sposób absolutnie spektakularny, wyrażając to angielskim popularnym zwrotem, może zabrzmi dobitniej? Wcześniej chyba wszyscy w naszym małym świętokrzyskim województwie zasmuceni byli niezwykłą popularnością turystyczną małego Kazimierza Dolnego. Bo co tam jest? Pytaliśmy. Kamienice Przybyłów, dwa kościoły, spichlerze i ruiny zamku, a tout monde tam jeździ. Cała nasza rodzina też tam gnała, bo to najpierw Nałęczów, a potem Kazimierz Dolny, albo na odwrót. A w naszym Sandomierzu tyle zabytków! A nie ma tłumów. Buu.
A teraz cała Polska jeździ do naszego ukochanego Sandomierza pochodzić śladami Ojca Mateusza czy komendanta Możejki. Rozwinęła się cała nowa, bardzo urozmaicona baza gastronomiczna, powstały eleganckie oryginalne hotele, muzea się zmodernizowały. Zabytki są restaurowane.
Miasto zostało pięknie ukwiecone, park oczyszczono, powstały nowe trotuary, elewacje, usługi dla turystów, wszystko, co potrzeba, przynajmniej na potrzeby turystów, ale mieszkańcy narzekają. Mam tam najbliższą rodzinę, coś o tym wiem. Moi rodzice stamtąd pochodzili, a ja nawet tam zostałam poczęta, haha, ale urodziłam się już w Ostrowcu. Ale ad rem. Moja przygoda w statystowanie zaczęła się około godziny 8 rano w środę. Dopisywała wyjątkowo słoneczna pogoda, chociaż dosyć chłodno. Pani z ekipy sprawdziła, czy przypadkiem nie mamy odzieży z nadrukiem firmowym, na butach naklejała znaczki, odzież zmieniała, również to pod płaszczem czy kurtką. Pierwsza scena w kawiarni, rozmawiają dwie bohaterki, statyści siedzą przy stolikach, piją sok, kawę. Łukasz z Kielc mówi, że było więcej kamer niż świateł. Powtarzali kilka razy. Łukasz przyjechał tu z rodzicami, wspólnie z dwoma braćmi stanowią typową rodzinkę.pl. Poznaliśmy się w naszym Hadesie.
Tak nazywamy salę koło kina w Sandomierskim Ośrodku Kultury, gdzie odpoczywamy między zdjęciami. Łukasza rodzice musieli sobie wziąć wolne w pracy, a on sam opuścił kolokwium na studiach. Mówią, że lubią oglądać seriale w niedzielę po południu i niektóre wieczorem, ale starają się nie wciągać w nowe produkcje, bo mają świadomość straty czasu. Ja podobnie. Na śniadanie dostaliśmy bułki z serem, kawę i herbatę do wyboru oraz dużo wody mineralnej. Statyści podzielili się na towarzyskie grupki.
Nasza praca głownie ma miejsce na Rynku, gdzie spacerujemy, stoimy lub siedzimy na ławkach. Ławki są niezwykłe, bo ze szkła termozgrzewalnego, nie nagrzewają się i zawierają cytaty wypowiedzi różnych filmowców. Ja przypadkiem siadłam na ławce z cytatem Wajdy z Niewinnych czarodziei, coś o młodości, żeby została z nami. Przy pierwszych scenach, gdy bohater Nocul rozmawiał z Mateuszem,
połączono mnie z mężczyzną lat około 40, a on mówi, że będziemy udawać matkę z synem. Oburzyłam się:)) Musiałam tak z nim siedzieć przez może pół godziny, bo scena była powtarzana kilka razy. Zmarzłam tak siedząc prawie bez ruchu. Potem ma przerwie rozglądałam się za ciekawszym towarzystwem, żebym znowu nie musiała być matką dla 40-letniego faceta:)) W kolejnym ujęciu spacerowaliśmy na przełaj Rynku, jeszcze z tym samym gościem. Musieliśmy bardzo cicho rozmawiać, chociaż z nim i tak nie miałam o czym, czułe mikrofony wyłapywały dźwięki. Na obiad dostaliśmy zupę tajską lub jarzynową do wyboru z restauracji Thai Food. Obie bardzo smaczne, ale dokładek nie było, chociaż każdy chciał. Po obiedzie rozgorzała dyskusja wśród statystów. Ludzie przyjechali z całego województwa, a nawet spod Łodzi, z Lublina i Rzeszowa. Przekrój społeczny i cywilny. Rozmowy o historii, Ukrainie, wyborach, cenach, polityce. Jeden sandomierzanin, bardzo miły i elokwentny, jakby nauczyciel historii lub przewodnik, nie dało się go przegadać. Inni wesołkowie, w tym postawny przystojniak z Ożarowa, kilka rodzin z dziećmi, nauczycielka z uczniami. Oni się izolowali, bo z dziećmi, to nie bardzo jak żartować na rozmaite tematy. Po południu niby podróż busem, ruszamy, jedziemy, wysiadamy na przystanku i tak kilka razy. Fajnie było obserwować przez okno ludzi, którzy powtarzali swoje spacerowe „kwestie”, lub bohatera, który wysiada z busa, rozgląda się, patrzy na mapę i spotyka się z Mateuszem.
W kolejnych scenach występuje Natalka z zakochanym gościem, daje mu rady jak się ubrać, poleca second hand za rogiem, a potem on sam czeka z kwiatami koło studni na panienkę. Bardzo sympatyczny aktor, ale nie mogłam go znaleźć w obsadzie. Powtarzają znowu kilka razy. Kinga Preis jest znakomita, wysoka, bardzo naturalna. Nie wszędzie możemy robić zdjecia aktorom.
Ja tym razem jako tło spaceruję pod rękę z miłym statystą z Lublina. Z tym mamy o czym rozmawiać. Aż nas uciszają. W przerwie robimy sobie zdjęcia.
I tak minął wesoły dzień statystowania. Najbardziej podobało mi się zawołanie kamera, akcja. Czułam się jak w filmie, bo przecież byłam i będę w filmie. Młodsza, weselsza, energiczniejsza. Filmy to moja pasja od dzieciństwa, bardzo się ciesze, że uczestniczyłam w tej zabawie, kiedyś byłabym pewnie bardziej entuzjastyczna, a teraz pełny stoicyzm. Dzień skończył się miłą sesją zdjęciową, na górze i do zobaczenia na refleksyjnym spacerze.
Ogłoszenia przez megafon przypominały mi wywoływania na obozie harcerskim. A wy jakie macie wspomnienia z Sandomierzem?

sobota, 18 marca 2023

Absolwent i inne oskarowe filmy.

Wróciłam niedawno ze spotkania Towarzystwa Absolwentów mojego liceum. Szykujemy się na zjazd szkolny planowany na wrzesień. Mam wrażenie, że wszystkie, czy wiele elementów składających się na szczęśliwe radosne życie zawiera się w poczuciu bezpieczeństwa i w otoczeniu przyjaznych, dobrych ludzi będących z nami od zawsze. W moim przypadku to sprawdza się doskonale. Moje koleżeństwo z liceum to również znajomości z podwórka, potem podobnych studiów, następnie pracy, związków zawodowych, z nowego miejsca zamieszkania, kolejno rodzice przyjaciół córek, potem wnucząt i tak życie się kręci od urodzenia do odejścia. A w tym wszystkim są zawsze w tle absolwenckie przyjaźnie z różnych etapach kształcenia. Coś ten blogspot mi się dziwnie zawiesza:((
Oskarowy film Absolwent jest z 1968 roku, wyobrażacie sobie? i piosenkę And here`s to You, Mrs Robinson Jesus loves you more than you will know... śpiewamy z duetem Simon & Gurfunkel od 55 lat. Odkąd zrozumiałam słowa tej piosenki, pomyślałam sobie, że są akurat o mnie, jak np God bless you please .. Z pewnością w polskich kinach film ukazał się w połowie lat 70., bo z tamtego okresu go pamiętam. Jak stara wydawała mi się wtedy dojrzała Annie Bancroft i w ogóle nie rozumiałam dylematów Dustina Hoffmana, bo Catherine Ross była tak śliczna. Filmowe Oskary przyznawane są od prawie 100 lat. W czasach współczesnych Oskarowa Gala odbywa się pod koniec lutego lub na początku marca. Odkąd dzielę dom z moim amerykańskim Gospodarzem, a to już blisko 20 lat/can`t believe it/, prawie zawsze z nim oglądam transmisję Gali oraz oskarowe filmy. 3 marca Kim obchodzi urodziny i na ogół często go wtedy odwiedzam, bo normalnie żyjemy w dwóch domach. Dlatego, i tak z trudem, udało się nam przetrwać tyle lat, hehe. Kim jest wielkim miłośnikiem filmów amerykańskich i angielskich. Doskonale pamięta tytuły i aktorskie nazwiska. Lubię oglądać z nim filmy, bo zawsze mi coś opowiada o aktorach lub okolicznościach powstawania danego filmu, o realiach, jeśli akcja toczy się współcześnie. Wspólne oglądanie oskarowych, czy nominowanych filmów odbywało się też czasami w pięknych miejscach i te chwile, oraz filmy wtedy oglądane z pewnością zostają w mojej najmilszej pamięci. Na zdjęciu powyżej Floryda- Delray Beach 2006, jeszcze wtedy paliłam, OMG, ale wychodziło się na zewnątrz. Najbardziej wspominam nominowane filmy Good night, good luck George`a Clooney`a, Spacer po linie/ I walk the line/ opowiadający o życiu Johnny`ego Casha oraz Monachium. Ten pierwszy był czarno-biały i przypomniał dziennikarza telewizyjnego Murrowa z czasów zimnej wojny, który ośmielił się wystąpić przeciwko senatorowi Mc Carthy`emu. Filmy były bardzo poruszające, doskonale ukazywały tamtą rzeczywistośc, zapadły mocno w pamięć. Olimpiadę w Monachium sama pamiętam, a szczegóły zemsty tajnych służb Izraela były szokujące, i też niezwykłe. A tu z plakatem absolutnie kultowego oskarowego filmu. Godfather is my number 1.
Malta 2007, pojechałam wtedy z córką Dominiką, Kim pracował na statku archeologicznym. Filmy oglądaliśmy w kinie i na statku pościągane skądś piracko w tamtych czasach.. Film Infiltracja z doskonałą obsadą zrobił na mnie kolosalne wrażenie, za pierwszym, nawet drugim razem nie bardzo mogłam się połapać w treści, bo miałam problemy ze zrozumieniem. Dopiero z napisami dałam radę. Moi ulubieńcy Mark Wahlberg i Leonardo di Caprio wcielili się w tragiczne losy podwójnych agentów. Dominika oglądała Diabeł ubiera się u Prady z doskonałą rolą Meryl Streep i jeszcze Królowa z Helen Mirren była również znakomita. Na zdjęciu z córką w 2007 roku.
Francja- Beziers 2008, kilka Oskarów zdobył Slumdog, milioner z ulicy. Byłam kiedyś w Indiach, film mnie bardzo poruszył. Najlepsi aktorzy pierwszoplanowi w filmach Lektor i Obywatel Milk, Kate Winslet i Sean Penn są genialni. A lekka komedia Vicky Cristina Barcelona Woody`ego Allena, dzięki Penelope Cruz, Scarlet Johansson i Javier Bardem również stała się kultowa. Wiele jeszcze było wspólnych miłych wyjazdów i oglądań oskarowych gali. Jeszcze krótko chciałabym tylko wspomnieć o ostatnich Oskarach. 7-krotny zwycięzca Everything everywhere all at once nie zafascynował mnie, zbyt hałaśliwy, taki świdrujący dźwiękiem i wirtualny. Fantasy to nie moje cup of tea. Natomiast znany mi dobrze z literatury Na zachodzie bez zmian jest dla mnie wielkim dziełem, a muzyka wspaniała. Jakie wy lubicie oskarowe filmy? Wszystkie są dobre na ogół. Czy są jakieś szczególnie ulubione?

sobota, 4 lutego 2023

Glasgow- europejska stolica kultury.

Historię tę napisałam parę lat temu z okazji swoich dawnych urodzin, które spędziłam w Szkocji. Nigdzie jej nie zamieszczałam, a teraz znalazłam w swoich starych zeszytowych notatkach. Podoba mi się to wspomnienie, znalazłam zdjęcia schowane gdzieś w szkole i upiększyłam nimi tamte czasy. Do Glasgow przyleciałam 29 kwietnia. Miałam w planie spędzić naszą majówkę, przy okazji swoje urodziny w tajemniczej romantycznej Szkocji. Kim na lotnisko wysłał pracownika RPM, bo sam był czymś zajęty. Odebrałam bagaż i sądziłam, że wyjdę do jakiejś hali przylotów, gdzie łatwo dostrzegę kogoś, kto na mnie czeka. A ja od razu znalazłam się w dużej hali restauracyjno-sklepowej, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi, ale nikt z tabliczką mojego nazwiska. Zupełnie niespeszona zamówiłam a glass of double whisky w restauracji koło drzwi wyjściowych, żeby się rzucać w oczy. Pomyślałam o Robercie Burns, wielkim szkockim poecie, który w Glasgow napisał jeden z najpiękniejszych poematów miłosnych " Ae fond kiss", a skierowany do ukochanej Agnes McLehose, Ae fond kiss and then we swear, ae farewell, alas for ever. Who shall say that fortune grieves him While the star of hope she leaves him? Ae farewell... Had we never loved so kindly had we never loved so blindly never met or never parted we had never been broken- hearted Ja też tak jeżdżę do różnych miejsc na świecie, żeby się spotkać z moim ukochanym i ciągle się z nim witam i żegnam, a każdy kraj inspiruje mnie swoją literturą, historią i przyrodą. A czy w Glasgow, ktoś może zapytać, jest coś ciekawszego niż różne odmiany deszczu? Zapewniam,że tak. To niezwykłe kupieckie miasto zaczyna się zwiedzać od średniowiecznej katedry św Mungo, posiadającą katedralną kryptę, w której znajduje się grób dawnego mnicha Kentigern, następnie apostoła Strathclyde, św Munga, który zmarł w 612roku w Glasgow.Był biskupem, a po śmierci został patronem diecezji Glasgow. Informacje o jego życiu pochodzą z XI i XII wieku i brak pewnych potwierdzeń dla zawartych w tych Żywotach danych. Data śmierci pochodzi z Annales Cumbriae. Momumentalna Katedra robi imponujące wrażenie, to najpiękniejszy gotyk szkocki.
Obok znajduje się fascynujący ośrodek religii i sztuki, pełen eksponatów wszystkich religii świata, w tym piękny ogród w stylu zen. Z powodu deszczu, a jakże, nie mogłam wszystkiego dokładnie zobaczyć. W zacisznej kawiarence można podumać o rzeczach ostatecznych. Albo te sprawy eschatologiczne można przenieść na grunt doczesny i "spocząć" w kościele Kelvinside, czyli obecnie najelegantszej restauracji, nazwanej w języku gaelic Oran More, czyli Wspaniała melodia życia i uczcić swoje wspaniałe życie szklaneczką whisky oraz innymi szkockimi smakałykami.
Ogromne wrażenie robi George Square z dominującymi ogromnymi budynkami administracyjnymi, jak np City Chambers czyGalerii Sztuki Nowoczesnej z pomnikiem Duka Wellingtona. Ulicą St Vincent dojdziemy do Old Bank of Scotland, monumentalnej budowli wspartej o kolumny jońskie.
A gdy cię znudzi monotonny deszcz w Glasgow, można wstąpić do Botanic Gardens, niedaleko University of Glasgow, gdzie odpoczniesz w cieple, zobaczysz niezwykłe gatunki roślin i drzew, tropikalnych, stepowych, pustynnych. Wypijesz egzotycznego drinka, a potem znowu na mżący kapuśniaczek.
Muszę raz jeszcze wspomnieć o Robercie Burns, wielkim poecie szkockiego romantyzmu, który spędził jakiś czas na salonach w Glasgow. Z miejscowego poety stał się wieszczem narodowym, ale zmarł bardzo młodo, bo w wieku 37 lat. Na jego pogrzebie pojawiły się tłumy. Jednak popularność jaką zaczął cieszyć się po śmierci, przewyższyła o niebo jego ziemskie dokonania. W rocznicę jego śmierci 25 stycznia, prawdziwy Szkot czci jego pamięć uroczystą kolacją, na której wysławia się hagis, kobiety i whisky. Jest to jeden z trwałych elementów szkockiej dumy narodowej. Najbardziej znanym jego utworem jest pieśń pożegnalna Auld lang syne, a ja mogę przysiąc, że my old acquintance never be forgot for the sake of auld lang syne. Nigdy nie zapomnę moich starych przyjaciół.

czwartek, 12 stycznia 2023

Das stammbuch- dziecięce ku pamięci.

Już Trzy siostry mówiły- zapomną o nas, taki nasz los, nic nie poradzimy. To, co się wydaje zasadnicze, znaczące, za jakiś czas zostanie zapomniane albo okaże się nieważne. Ostatnia noblistka swoje Les annes zaczęła tym cytatem. Gdyby Kapuściński żył, na pewno dostałby Nobla. Jego Lapidaria to sumienie współczesnego człowieka. Annie Ernaux pisze podobnie. Kolega z dzieciństwa zadzwonił z informacją, że zmarła Ela Polak. Mamy na messengerze grupę przyjaciół z "dwójki" i tak czasami spotykamy się w lokalnych restauracjach. Rozmawiamy, wspominamy co zostaje po człowieku w pamięci innych. Elę bardzo lubiłamm w młodszych klasach i pewnie dlatego do mojego pamiętniczka wpisała się trzy razy. Czy tamte naiwne sztambuchowe wierszyki przytoczone teraz, mogą być odczytane inaczej? Grzeczna, pulchniutka jak amorek Ela pisała pod datą 20 lutego 1967- Gdybym była ogrodniczką, dałabym ci róży kwiat, ale jestem uczennicą, więc ci życzę długich lat,
Potem 28 października 1968- Kiedy siedzisz w cichym pokoju i w oczach zabłysnie ci łza, to nie myśl, że jesteś sama, bo z tobą jestem i ja. Cztery lata potem byłyśmy w siódmej klasie i Ela przestała już być ułożoną, grzeczną dziewczynka. Widać to nawet w charakterze pisma i doborze wierszyka- Wiek ucieka w lot sokoła, goni co sił. Nikt młodości nie odwoła choćby sto lat żył. Ojciec Eli był działaczem partyjnym. Chyba pod koniec lat 60. wybudowano w naszym mieście pierwszy wieżowiec, tylko sześciopiętrowy, ale z windą. Zamieszkali tam różni lokatorzy, jak to w tamtych czasach bywało, inteligencja i klasa robotnicza. Ela zaprosiła mnie kiedyś do siebie. Miałam jej pomóc w lekcjach. Samorząd szkolny organizował taką samopomoc, a ja zawsze byłam chętna do społecznej działalności. Czułam się wyróżniona, gdy wybierano mnie do pomocy w lekcjach. Rodzice Eli zajmowali przestronne i wygodne 4-pokojowe mieszkanie. To zadziwienie niespotykaną wtedy w blokach powierzchnią mieszkaniową, przetrwało w mojej pamięci jak nic bardziej, co łaczy mnie z dawną szkolną koleżanką, ktora zmarła kilka dni temu. Czy zostawiła męża, dzieci, pewnie wnuczęta? Jak przeleciało życie dawnej rozpieszczonej dziewczynki, długo długo potem bez opieki tatusia, który zmarł dosyć młodo. Nie było to łatwe życie powiedział kolega, który zawiadomił mnie o jej śmierci. W tym samym bloku jako przedstawiciel dużo niższej klasy społecznej mieszkał syn sprzątaczki Andrzej Wąsik. Nie zdał chyba 2-3 razy i uczyliśmy się razem w 7 klasie. Był miły i przystojny, grzeczny dla dziewcząt z klasy, wtedy już 17-letni. Nie wiem jakim sposobem znalazłam się wtedy w jego towarzystwie, a on zabrał mnie na najbardziej skandaliczny film tamtych czasów, czyli przebój kinowy Trzecia część nocy. Wstydziłam się oglądać wiele scen i zamykałam oczy. Siedzieliśmy na balkonie w kinie Przodownik. Zima wtedy dopisywała, zostaliśmy w środku z kurtkami na kolanach, pamiętam jak było duszno, bo wszystkie miejsca zajęte. Dlaczego bileter mnie wpuścił? Może rozpoznał we mnie córkę milicjanta, hahaha. Komenda była naprzeciwko i ojciec często wpuszczał mnie za darmo do kina. Ale na westerny. Tak było. W tym sześciopiętrowym wieżowcu mieszkała też Dzidka Gilówna, również córka działacza partyjnego, a nawet potem prezydenta naszego miasta. Chodziłyśmy razem do liceum. Wyglądała jak chłopak i równa z niej była babka. Sympatyczna, życzliwa i otwarta. Podobno też nie żyje. Chodziła z Elą do jednej klasy w liceum, Elę nazywano wtedy Pudel,bo miała piękne kręcone włosy, Dzidkę też jakoś przezywano, ale nie pamiętam. Takie obrazy ukazujące czas, gdy się było małą dziewczynką przewinęły się w mojej pamięci dzięki kilku wierszykom w starym pamiętniku. Inna koleżanka, Ewa, podobnie zadbana, grzeczna , dobrze wychowana, wzorowa uczennica też wpisała mi się do pamiętnika trzy razy. Wszystkie jako małe dziewczynki byłyśmy układne, skromne i nieśmiałe. Na zdjęciu z Grażynką, która w pamiętniku narysowała mi Pipi na koniu. Pewnie szleństwa Pipi jej się podobały. Może potem i w życiu umiała marzyć i realizować plany.
Wracając do Ewuni, 21 marca 1967 roku napisała ładnym okrągłym pismem - Jak róża co pierwsza rozkwitła do słońca westchnieniem poranka zbudzona, tak Ty badź zawsze świeżo kwitnąca, lecz nie kol i nie więdnij jak ona. Potem w tym samym roku przewidywała Dwa serca złączone klucz rzucony w morze, nikt nas nie rozłączy, tylko Ty o Boże.
Trzeci wierszyk też starannie napisany, z odpowiednimi znakami interpunkcyjnymi z wyraźną datą 24 luty 1967 - Niezapominajki to są kwiatki z bajki rosną nad potoczkiem patrzą żabim oczkiem. Gdy się jedzie łódką śmieją się cichutko i szepczą ci skromnie "nie zapomnij o mnie"/ kolejność wpisów wg stron w pamiętniku/. Mała Ewunia potem przeniosła się do innej szkoły z powodu rejonizacji. Bardzo za nią tęskniłam. Spotkałyśmy się następnie w liceum, ale chodziłyśmy do różnych klas. Ja ją rozpoznałam, a ona jakby nie. Chodziła do klasy ze wspomnianą Elą i Dzidką. W mojej pamięci w tamtych odległych czasach pozostał żal małej opuszczonej dziewczynki. Rozstałam się z wieloma koleżankami, gdy poszłam do liceum. Mało rozmawiałyśmy z Ewą w liceum. Była nadal wzorową uczennicą i miłą dziewczyną. Po latach studiów obie stałyśmy się nauczycielkami. O moim dziecięcym żalu sprzed lat powiedziałam Ewie, kiedy byłyśmy już matkami i około 40-stki, a ja uczyłam jej syna języka angielskiego. Mieszkałyśmy niedaleko od siebie. Często rozmawiałyśmy w drodze do domu, lub w autobusie. Wtedy czułam w niej dawną szkolną koleżankę. Widziałam znowu tę pulchną, miłą, dobrze wychowaną i spokojną zrównoważoną dziewczynkę. Tak się złożyło, że obie bedąc już po 50-tce kupiłyśmy domy w górach. Ale to już przypadek. Ewunia ma jednego syna, już około 40stki, wnucząt się na razie nie spodziewa. Ona się wyprowadziła z rodzinnego miasta, a ja mieszkam w dwóch miejscach. Jak dobrze, że nie jesteśmy jeszcze anonimową masą odleglego pokolenia. Dopóki będziemy opowiadać naszym dzieciom, wnukom o ich babciach, prababciach, oni też będą opowiadać o nas. Jeszcze chciałam dodać, że w pamiętniku trzy razy wpisała mi się też Irenka, moja koleżanka od zawsze, również w tym samym zawodzie, Małgosia, wprawdzie teraz mieszka we Wrocławiu, ale spotykamy się na zjazdach szkolnych oraz dwóch kolegów Andrzej i Wiciu, moje sympatie w podstawówce. Dzięki temu, że mieszkam w tym samym mieście całe życie, nadal utrzymuję kontakty z przyjaciółmi ze starego pamiętnika. To bezpieczny pomysł na życie. Moi uczniowie przyprowadzają już wnuczęta do naszej szkoły językowej. "A ja ratuję coś z czasu, w którym się już nigdy nie będzie."