Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Wizyta w Chateau Chirac

Nasi mili gospodarze.

                    Do Chateau Chirac zaprosili nas Jacqueline i Christian. To posiadłość rodziny Christiana, to taka le petite bourgeoisie  francaise, prawnicy, lekarze,aptekarze, dawni merowie okolicznych miast, naukowcy, prezesi ważnych instytucji, dawni wytwórcy win.  Ludzie niezwyklej kultury, solidnego wykształcenia i  ujmującego sposobu bycia. Klasa dobrze wychowanego człowieka.
Do Lezignan podjechaliśmy samochodem, zostawiliśmy go na parkingu. Wsiedlismy na pociąg TGV do Nimes, ok 1.5 godziny i na dworcu powital nas Christian. Trochę zwiedziliśmy Nimes, ale o tym innym razem.  Droga w kierunku Toulon mknęliśmy sportowym BMW Christiana, w tle zaczęły pojawiać się góry Cevennes. Panowie o czymś rozmawiali, a ja, jak zwykle myślałam sobie o różnych rzeczach. A najbardziej mi szkoda, ze mama nie dożyła tych chwil, żeby być  teraz ze mną we Francji. Tak lubiła francuski i często przypominała wiersze, które kiedyś uczyła się w szkole. I byłaby ze mną szczęśliwa widząc to piękno dookoła.
Chateau Chirac/ nie ma nic wspólnego z byłym prezydentem/,niedaleko Anduze, to taka posiadłość- domena dawnych właścicieli ziemskich, połączenie naszego obszernego dworu i pałacu, zbudowany  na początku XIX wieku przez pra-pra -dziadka Christiana. Uprawnionymi obecnie właścicielami są wszyscy potomkowie dziadka Christiana. Jakie wspaniale zjazdy tu się odbywają, jakie wesela i chrzciny!
To urocza dwupiętrowa rezydencja  jest zbudowana z tradycyjnego czerwonego kamienia,otynkowana na piaskowo, ma wyniosłą wieżę, a całość zdobią bordowe okiennice. Prowadzi do niej szeroka aleja drzew oliwkowych i wita żelazna brama z wysokimi słupkami. Obok jest parę  dawnych zabudowań gospodarczych i obszerna stodoła, obecnie przekształconych na stylowe domy. To sprawia wrażenie malej osady wśród pól winnic, drzew owocowych i  upraw zbóż.
Na dziedzińcu

 Wnętrza mnie przypominały sceny filmowe z „Nocy i dni”, oraz  nasze muzealne pałace, zdobione kominki w każdej komnacie, ściany pokryte tkaniną, podłogi terakotą i ozdobnym kamieniem, dywanami, wielkie lustra, żyrandole, obrazy przodków, rzeźbione szafy, komody, obszerne łoża. Wytworny salon z biblioteką i gabinet dla mężczyzn z bilardem. Ogromna kuchnia z jadalnią ozdobiona kucharskimi akcesoriami,  mosiądzowe misy i wielkie patelnie, piękna zastawa.
Fragment salonu

Widok z naszej sypialni

W jadalni, moja torebka na krzesle.

Kiedys  Chateau tu było prawdziwą wytwornią win, 60 hektarow naokoło zasadzonych było krzewami syrah i mouvedre, a z tego powstawalo wspaniałe czerwone wino.  Ale ziemie zostały oddane w dzierzawę, z którego dochody są przeznaczone na utrzymanie chateau i dzięki temu rodzina nadal cieszy się wspaniałym miejscem spotkań w stylu ulubionego Rouseau.
Jaqueline umiesciła nas w pięknej małżeńskiej sypialni, ale mało tam przebywaliśmy, bo nasza rozrywką w tym magicznym miejscu to były niekończące się posiłki, szczególnie kolacje, aperitify na tarasie i zwiedzanie okolicznych atrakcji. Jacky – właścicielka szkoły językowej w Beziers często tu zaprasza swoich studentów Anglików. To takie utile dulci miscere.
Christian  robił zakupy, gotował, Kim mu trochę pomagał. Wspomne o posiłkach. Petit dejeuner jest rzeczywiście petit, kawa i grzanka z dżemem, czasami kawałek ciasta. Każdy posiłek w innym miejscu, małe śniadanko w malej jadalni, lunch w bocznym ogrodzie od kuchni, aperitif na głównym tarasie, kolacja w duzej jadalni, whisky na koniec w salonie. Głównym posiłkiem jest kolacja, zaczyna się aperitifem, mężczyźni pili pastis, a my lokalne różowe wino, do tego są oliwki, orzeszki, mini kanapeczki z tapenade.
Tu jedlismy petit dejenuer

W cieniu spożywalismy lunche.

Aperitif

A tu były kolacje.
Na pierwszą kolację faceci podali obowiązkowo  zieloną sałatę/ widziałam taką prostą miskę do osuszania salaty/ gotowane warzywa/ brokuły, marchewki, ziemniaki, cebula, zielona fasolka szparagowa/, krewetki jako starter i pieczoną rybę potem. Chleb, sos czosnkowy, musztardowy, majonez.  Wino białe i różowe. I tak jedliśmy i jedliśmy, maraton gastronomiczny prawie. Rozmawialiśmy, bo Francuzi bardzo lubią rozmawiać podczas posiłku, to taki cały rytuał filozoficzno- neo-religijny. Haute cuisine i haute decor. Reszta świata pracuje, a my pławimy się w przyjemnie dekadenckiej atmosferze. Przyćmione światła, długi ciepły wieczór, wino uderza do głowy i świat należy do ciebie, pozbywamy się angielskiego froideur. Potem sery, winogrona, mirabelki i renklody/ jak to swojsko brzmi/. W serach się jeszcze nie wyspecjalizowałam, smakowały mi kozie , niebieskie i cheddar, jadłam ze skórką, bo mówili , ze można. Na deser tarta owocowa, kawa, a potem panowie zabierają się na whisky, a my z Jacky na papierosa. Nawet z niewyszukanych  posiłków,  Francuzi z robią święto, ceremoniał i to mi się podoba.

Fragment kuchni i ogromnego pieca.

Sala bilardowa
    Chciałam dodać, że pobyt w tym miejscu był  absolutely magical  et magnifique, na pewno będę wracać wspomnieniami do cudownych dyskusji prowadzonych w tym miejscu, do wnikliwych refleksji nad życiem, które dzięki winie pitemu od lunchu nabierały wyjątkowej głębi:)




1 komentarz: