Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

poniedziałek, 17 października 2011

Zabawy słowne wg Umberto Eco.


 A propos wizyty z mojego rodzinnego miasta.
Języki, podróże, miłość- ile kosztowała moja książka wg Umberto Eco.
Czytam namiętnie felietony Umberto Eco, są przezabawne i bardzo rozintelektualizowane. Uwielbiam je. Ostatnio  zaintrygował mnie felieton pt Zarys krytyki kwantytatywnej, gdzie autor zastanawia się nad pewnym ważnym aspektem, mianowicie nad endosocjoekonomią tekstu powieściowego. Co to znaczy? Przy każdej powieści można przeprowadzić  kalkulacje kosztów własnych poniesionych przez autora przy przeżywaniu doświadczenia, o którym opowiada.
Na przykład” Komu bije dzwon” Hemingwaya kosztowało niewiele; przekradanie się do Hiszpanii w wagonie towarowym, wikt i opierunek na koszt republiki, dziewczyna w śpiworze, odpada więc cena za hotel. Znikome koszty przy” Robinson Cruzoe” Daniela Defoe, ot, bilet na statek, a potem na wyspie wykorzystuje się materiały z odzysku.  Natomiast „Czarodziejska Góra” Tomasza Manna to nie żarty, opłata sanatoryjna, futro i inne luksusy! Nie mówiąc już o” Śmierci w Wenecji”, wyobraźmy sobie ile kosztował hotel na Lido, a bohater wydawał majątek na napiwki .
A teraz przejdę do swojej nieskromnej osoby i przypomnę tytuły rozdziałów  mojej książki, np. Florida- the magical tour. W dobie przeciągającego się kryzysu  w Polsce i USA/ uwaga Polonia wraca!/ dużym nietaktem będzie przypominanie ,że w Miami spędziłam kilka nocy w hotelu The Club Shore,  a na Key West w Eden House/ dostępne strony www/. Nazwy mówią za siebie, wystarczy sobie wyobrazić ile kosztuje mały drink w takich miejscach. Wiadomo, kto sięgał do portfela , kto upijał mnie w barze Hemingway`a   i kto robił zakupy na Rodeo Drive w Palm Beach. No, ale żeby to opisać, trzeba tam być i ktoś musi płacić. A sam lot na Florydę business class, żebym się nie bardzo zmęczyła?
W rozdziale o Morzu Śródziemnym wspominam, że mój pierwszy wyjazd nad to piękne morze,/ nie z biurem podróży, całkowicie prywatny/ tzn. do Tunezji i Algierii w 1978 równał się oszczędnościom rodziny socjalistycznej na mieszkanie typu M3, obecnie wartość ok. 120 tysięcy złotych, a wtedy to było ok. 35 tysięcy.
Byłam też w Indiach i Nepalu, to ceny niewyobrażalne w 1980r, ponieważ to była ekspedycja studencka, wspominam o hotelach kategorii V i handlu zamiennym/ towary elektroniczne na ciuchy/, cena tej wycieczki nie była powalająca i wahała się w cenie mieszkania, powiedzmy M2. Towary elektroniczne pochodziły z braterskiego Soviet Union, jak np. aparat Smiena, Zorki, albo radiomagnetofon na licencji Thompson. Ciuszki sprzedawało się w Polsce za cenę pensji nauczycielskiej. Ale na wyjazd trzeba było wyłożyć sporo kasy, plus ze 200 dolarów amerykańskich, co stanowiło wtedy roczną pensję mojej mamy, albo nawet półtoraroczną. I tyle to kosztowało, żebym mogła sobie potem pisać opowiadania, wierszyki i wspomnienia, żeby książki wydawać.
Dziełem bardzo drogim jest moja książeczka „ Języki, podróże, miłość”.Żeby opisać Londyńskie ABC, trzeba tam pojechać z kilka razy i nie można pracować przy tzw. zmywaku, ale bywać w muzeach, pubach a zakupy robić w Harrod`s.
A gdzie  cztery razy na Malcie, moje drogie kursy językowe ,dwutygodniowe pobyty w St George hotel,Phoenician,  Intercontinental? Gdzie drinki, kolacje, upominki? A ja to wszystko opisałam, ja tam byłam, miód i wino piłam…
Wrócę na chwilę jeszcze do socjologicznych niepokojów Umberto Ecco. Porównuje on malajskie powieści Conrada i niejakiego Salgariego.Rzuca się w oczy fakt, że Conrad zainwestował pewną kwotę na patent kapitana żeglugi wielkiej, ale za to miał gratis niewyczerpany materiał do pracy, a nawet płacono mu za pływanie. Salgari nie podróżował, a więc jego opisy to rekonstrukcja, jak przy premierze w La Scali. Nie uprawiam pospolitego socjologizmu, ale żeby pisać o podróżach , trzeba mieć wiedzę i doświadczenie, bo inaczej stwarza się remake National Geographic albo Podróże.pl.
Niezbędna jest gotówka na studiowanie języków, a komunikacji  w kilku językach nie nabędzie się w ciągu roku i za darmo, to metodyczna, wieloletnia i ciężka praca. I nie wystarczy tylko podpisywać karty kredytowe, bo i  weksli na to by nie starczyło.
Proszę spojrzeć na mój rozdział  Koronki sycylijskie, o dolce tempo. Ile trzeba było przeżyć, żeby napisać taki rozdzialik, cofnąć się o  25  lat życia, spotkać pewnego włoskiego studenta w hotelu almaturowskim, żeby w przyszłości zobaczyć go jako nienagannego dottore na lotnisku  Falcone e Borselino. A rozmowa z Bońkiem, to z darmo? Trzeba latać do Rzymu, interesować się World Cup, a życie staje się nawet fascynujące. A ciągłe nienasycenie też kosztuje.
A ile pieniędzy kosztowały kilkakrotne wyjazdy do Paryża, Barcelony , Florencji, Palermo, drinki i kolacje w Barri Gotic, via Vittorio Emanuele, czy w nobliwych, bardzo zamożnych dzielnicach Paryża, loty na wyspy greckie/i wcale nie czarterowe z biurem podróży/,pełne przepychu hotele tureckie i cała ta wielkopańska nonszalancja mojego Kima. A więc  z jednej strony mamy bardzo lukratywną operację/!/ jaką była moja książka pt „Języki, podróże, miłość”, a z drugiej mojego ówczesnego narzeczonego, obecnie męża, który myślał, że może  spotkał  powiedzmy  trzecią siostrę Bronte, a tu nie ma nawet polskiej Grocholi. Ale on nie jest smutny z tego powodu, bo i tak nie liczył na zwrot kosztów.
Wracając do prześwietnego  rozumowania Umberto Eco, powiem, że mam nadzieję , że rozpoznaliście Państwo literacką grę i  i rozsmakowaliście się też w mojej książce. Moje popisy to taki żart w nawiązaniu do felietonu Umberto Eco. Stosując solidną logikę ekonomistyczną do dzieł literackich, trzeba powiedzieć, że jeśli chcesz wypaść jak najlepiej, nie możesz zważać na koszta! Pieniądze wracają tylko wtedy, gdy potrafimy zachować wielkopańską nonszalancję. W nadziei za ich powrót u mojego męża.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz