Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

sobota, 17 listopada 2012

Erice a tolerancja.



Tutaj jestem taka pełna nadziei na szczęśliwsze życie, bo i hotel w głębi był inspirujący! Na końcu postu teraźniejszy komentarz.

       
 W rozmowach towarzyskich często mówimy o tolerancji wobec innych religii, postaw i zachowań obyczajowych. W naszym małym, prowincjonalnym świecie są to często czcze rozmowy. Pewna jednorodność jaka tu występuje, dotycząca np. religii, wartości rodzinnych skazuje nas na przyjęcie typowych postaw, aby się nadmiernie nie wyróżniać. To czasami jest przykre, takie wzajemne niezrozumienie, stwierdzam z żalem. Niektórzy wyjeżdżają w świat i napotykają wprost gejzer różnorodności religii, kolorów skóry, postaw seksualnych i światopoglądów.
Już o tym kiedyś pisałam, teraz dopiero zauważyłam,/ 27.XI/ przy okazji jakiegoś komentarza. Ale coś pozmieniałam.
Na tzw. Zachodzie uwielbiam wręcz różnorodność, np. fascynują mnie pary mieszane. „Przeszczepy rodzą najlepsze owoce”. O tym właśnie chciałam opowiedzieć, o wycieczce do Erice, miejsca, które od najdawniejszych czasów było miejscem kultu żeńskiego bóstwa symbolizującego płodność. Najpierw bóstwo nazywało się Astarte, potem Afrodyta, a po rzymsku Wenus. Nos w „Weselu mówił: „życie nasze nic nie warte, kult Bachusa i Astarte”.
Do Erice pojechałam  kiedyś z kilkoma parami, w towarzystwie były następujące osoby: Wenezuelo-Włoszka Giacoma z Australijczykiem Jeffem, Chinka z Hongkongu Janet z Kanadyjczykiem Edgarem, Indonezyjko-Holenderka z Anglikiem Elliotem, Włoszka Carmen z Amerykaninem Loganem, Albanka Ardiola / to od niej mam nicka/ z Amerykaninem Howardem i ja Polka Alicia z WASP-em (White Anglosaxon Protestant). Oprócz tego, że pary są mieszane jeśli chodzi o skórę i język ojczysty, to często nie mieszkają w kraju rodzinnym, tylko jeszcze gdzie indziej, np. mój Anglosaxon we Francji, Australijczyk i Anglik na Malcie. A przykłady par, które znam, mogłabym jeszcze mnożyć, np. bardzo lubię pewną żółtą Holenderkę, która jest w związku z Anglikiem, a mieszkają w Hiszpanii. Holenderka Sue była adoptowanym dzieckiem z Chin, spotkałyśmy się na Malcie i jesteśmy w mailowej przyjaźni. Pary świetnie się uzupełniają, ci ludzie są otwarci, tolerancyjni i pełni fascynacji swoimi „backgrounds” czyli pochodzeniem.
Wrócę do Erice, bo wycieczka do tej niezwykłej miejscowości i w takim nietypowym towarzystwie zainspirowała mnie do napisania tego felietonu. Erice leży na wysokiej górze, która wznosi się nad Trapani (60 km od Palermo). Wjeżdża się tam kolejka linową. Na górze odnajdujemy ślady wszystkich cywilizacji, od prehistorii, poprzez Fenicjan, Kartagińczyków, Greków do Rzymian. Atrakcja i powodem ciągłości historycznej jest kult Astarte, fenickiej i kananejskiej bogini miłości, płodności i wojny, tożsamej z babilońską boginią Isztar i sumeryjską Inaną. Gdy w czasach rzymskim Erice upadło jako miasto i forteca, zachowało znaczenie jako centrum kultury Wenus wraz ze świątynią tej bogini.
Ja z Kimem, Włoszka Carmen, Giacoma- Włoszka wenezuelskiego pochodzenia, Edgar z Kanady.

Świątynia ta była zbudowana na samym szczycie, w tym miejscu, gdzie dziś stoi średniowieczny zamek. „Miasteczko jest ciche, w stylu raczej arabskim niż klasycznym, pełne pomników średniowiecznych, pałacyków z XVIII w., krytych uliczek z małymi podwórkami ukwieconymi jak stare dzielnice Capri. Erice jest czymś osobliwym na Sycylii. Położone na szczycie stromej skały, jest smagane przez górski wiatr. Niezmierzona panorama obejmuje zachodni brzeg wyspy schodzący wśród pobłysków suszarni soli. Brzeg północny w stronę Palermo najeżony jest skałami z poszarpanymi wyspami  na wprost.  To sceneria dla teatru klasycznego.
Całe miasteczko otoczone jest dobrze zachowanym murem , którego fundamenty megalityczne sięgają V w. p.n.e., uzupełnienie są rzymskie, a części górne stanowią konstrukcję normańska z XII w." Spacerowaliśmy po tym śpiącym miasteczku w potwornym upale. Od pięknego morza nic nie wiało, żeby się trochę schłodzić, poszliśmy na lunch. Klimatyzowana ristorante jest balsamem dla naszych rozgorączkowanych ciał. Gorąco od temperatury, wrażeń i tematów poruszanych w rozmowach.
Wszystkie międzynarodowe pary w naszym towarzystwie planują, albo śluby, albo kupno nowego domu, albo zmianę pracy i nie mają 20-30 lat, są znacznie starsi. Często nie mieszkają w państwach swojej narodowości, ale to im nie przeszkadza. Są otwarci, nie maja barier, by zmieniać życie.
Raduje mnie myśl, że pod wpływem tego towarzystwa, ja również mam wielkie plany i śmiałość zmieniać życie.  Bo wystarczy nawet w Polsce mieszkać na terenach przygranicznych, już tam różnorodność jest normą.  I o tym krótko, bo ja obecnie w  terenach przygranicznych mam tę śmiałość coś odmienić i wśród moich bliższych i dalszych sąsiadów już odnalazłam Polkę Magdę z Austriakiem Manfredem, Niemkę Petrę , utracjusza Holendra, conajmniej trzech gejów,  ekologa Sylwestra, który pomieszkuje w ogromnym wigwamie, a porzucił "rat race", artystyczne pary, Polaka Dariusza po wieloletnim pobycie za granicą rozumiejącego różne aspekty życia, bardzo dużo Niemców ekscentryków, artystów- rzemieslników, starsze Angielki, jedna z niepełnosprawnym wnukiem,  wokoło oryginalne budowle, kościoły protestanckie i greko-katolickie, ośrodki buddystów i odrestaurowane domostwa, tzw. poniemieckie. I to otoczenie mi się podoba.

                                                                    



8 komentarzy:

  1. Hm...wlasnie sie zastanawialm nad tym i mysle sobie ze umiar we wszystkim jest wskazany. Bo to nie do konca tak, ze roznorodnosc jest wspaniala. Musisz znalezc ludzi, z ktorymi czujesz sie dobrze, a dobre samopoczucie, to sprawa dluzszej i glebszej znajomosci, nie powierzchownego bycia w towarzystwie wielu obcokrajowcow z pokreconymi bardziej lub mniej zayciorysami:)))

    Na kursie jezykowym zazanlam takiej mieszaniny (9 miesiecy codziennnie po 6 godzin). I chwale sobie to, bo to bardzo otwiera, ale tez basrdzo meczy. Pamietam klotnie , bo i takie bywaly na tle politycznym. Amerykanin zmienil grupe, bo nie mogl sie dogadac z ludzmi z krajow bliskiego wschodu. pamietam jak pewne taematy byly swoistego rodzaju tabu, aby nie popelnic bledu....I z tej calej roznorodnosci zostal mi tylko jeden kontakt z Chinka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten felietonik pisałam 3 lata temu, tylko ten krótki komentarz na końcu jest teraźniejszy, ale nadal mam w sobie taką chęć spotykania różnych takich pokręconych ludzi, jak mówisz.Kiedy jestem w moim rodzinnym mieście, większość moich najbliższych znajomych prezentuje poukładane wzorcowe życie, jeden mąż,udane dzieci, life-time job,wygodny dom i stabilizacja. Mam wyrzuty sumienia w ich towarzystwie, ze zafundowałam swoim córkom takie niespokojne zycie. Ale i tak nie chciałabym, jak oni, chyba. Może z takim super mężem, jak one mają? Ale ja lubię zmiany i szybko się nudzę.
      A na kursach językowych, organizowanych przez siebie i we Francji poznałam wspaniałe, zakręcone towarzystwo. Na kursach człowiek się szybciej poznaje, bo tyle róznych tematow sie porusza. Uwielbiam moich niektórych kursantów, szczególnie tych z jednej hiszpanskiej firmy, chociaż oni tacy poukładani.
      A mój Kim bardzo mnie wkurza teraz w Polsce, bo to jego widzenie świata jakby z innej planety. Zatrzymał się w jakiejś dawnej epoce, Europy sprzed 2004 roku, kiedy Unię rozszerzono i nie rozumie rzeczywistości. Czasami mnie bawią jego spostrzeżenia, ale bardziej denerwują.

      Usuń
  2. Myślę ze osoby o podobnym , otwartym usposobieniu przyciągają się. Wśród wszelkich kontaktów wybieramy te, które nas wzbogacają i z chęcią kontynuujemy. Kurs , o którym wspomniała Ania powyżej, to jednak sytuacja sztuczna. Grupa miała na celu naukę języka a nie zaprzyjaźnianie się Mogło być fajnie , ale nie musiało.
    Zgadzam się, ze im więcej mamy projektów, planów, tym śmielej podążamy przez życie. Nie wszystko uda się może zrealizować, ale kto nie spróbuje , ten nic nie zrobi.
    Nowe wyzwania dają nam okazje poznawania nowych ludzi. A z wielu powierzchownych znajomości może się wykluć kilka miłych znajomości, a czasem nawet prawdziwa przyjaźni.
    Dokładnie tak było u mnie dwa lata temu, gdy zaczęłam pracować w nowym miejscu pracy , w nowym mieście i w nowym kraju.
    Ciesze się z twego powrotu na blog i czekam na nowe wpisy
    Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z każdego okresu życia, takiego projektu, jak nazywasz mam bardzo dużo znajomych. Bardzo ich sobie cenię, bo mnie wzbogacili w wielu aspektach. Kiedyś myślę napisać o moich różnych koleżankach, bo cztery bardzo bliskie już odeszły. Tak chciałam się zastanowić nad przyjaźnią i jej potrzebą w kolejnych etapach zycia. Ale i tak najbardziej lubię moje najdłuższe stażem kolezanki, jedną od liceum, a drugą od studiów. Znały moich rodzicow, razem dojrzewałyśmy, znałyśmy swoje dzieci od urodzenia, dorabiałyśmy się i wspomagały razem. Te nowsze znajomości wymagają czasu, jeśliby miały przetrwać.Np. moja przyjaźń z francuską koleżanką i z angielskimi " kolonistkami" teraz pewnie się zawiesi, podobnie zwolniła obroty przyjaźń z kolezanką, ktora wyszła za mąż w podobnym czasie, jak ja ostatnio i obie zajęłyśmy się mężami.
      Teraz juz mam przed sobą nowe kolezanki, te, gdzie mój nowy niby-dom / bo na razie ruina/ koło Świeradowa Zdrój.
      A blogowa przyjaźń to taka ciekawa książka dla mnie.

      Usuń
  3. jeju, jak ja zaluje, ze teraz mam tak malo czasu - mysli poplynely mi w milionie kierunkow po tym poscie!!! tylko jedna uwaga - tez uwielbiam miedzynarodowe towarzystwo - tesknie na ta roznorodnoscia kultur i jej reprezentantow, uwielbialam obserwowac, jak ludzie wzajemnie na siebie wplywali i ktore swoje cechy przejmowali, jak ewaluowaly ich wzajemne relacje i otoczenie. oj, rozmarzylam sie...
    Przyznalam Ci na blogu wyroznienie- serduszko - za takie wlasnie wpisy, niewiele osob potrafi pisac tak, jak Ty!!! szczegoly u mnie na blogu - http://mojedwaslonca.blogspot.com/2012/11/11-pytan.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale fajnie,ze jestes gdzies daleko i myslisz o mnie i mamy niektore te same kolezanki blogowe,to jest rzecz o przyciąganiu.
      A propos różnorodnych par, to w moim miescie i z mojego pokolenia znałam tylko jedną egzotyczną parę, koleżanka szczęśliwie poslubiła Irańczyka.Ja przez całe studia miałam egzotycznych "narzeczonych", musiałam sie liczyć z odium społecznym w odniesieniu do takich kontaktów.Nawet Japończycy nie budzili sympatii. Nie miałam też odwagi na slub. Gdy dziewczyny poślubiały starych Niemców,Amerykanów często starszych od ich ojców, to było w porzadku, dobra partia w latach 80., ale Arab, czy nie daj Boże czarnoskóry, to było nie do pomyslenia.Przytaczano najgorsze scenariusze.

      Usuń
  4. Ardiolo (no, teraz wiem skąd masz nick) - ja też bym tak chciała, ale choć mój mąż jest z innego kraju i kultury to na codzień mieszkamy w polskim, wschodnim zaścianku, w którym wszystko jest takie same i nieciekawe. Męczy mnie to. Nikt nic do mojego męża nie ma ale z nikim nie da się zbliżyć - nikt nie mówi po angielsku albo wstydzi się mówić... Ja tak samo jak Ty uwielbiam różnorodność,a le tutaj jestem skazana na potworną jednorodność - bezpieczne ale nudne na potęgę. Ty zrobiłaś w swoim życiu wspaniały krok opuszczając swój polski grajdołek - ja ciągle mam z tym problem... Ale może jeszcze kiedyś się odważę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ardiolo, jak ja dziękuję Bogu, że syn chodzi tu w Austrii do przedszkola gdzie w grupie ma kolegów ze wszystkich prawie warstw społecznych, kultur, religii i ras. On się wychowa w maleńkości w bogactwie kulturowym o którym my nie zawsze mieliśmy okazję dorastać.

    OdpowiedzUsuń