Często jestem zła na Kima. Jego odmienny styl życia, który tak bardzo fascynował mnie wcześniej, ta nieznośna lekkość bytu, w zetknięciu się z naszą obecną polską rzeczywistością, jest dla mnie bardzo frustrująca. Wtedy, żeby przetrwać, wspominam dawniejsze z nim chwile i moje nimi inspiracje. Posłuchajmy tej literackiej bajki.
Na lotnisku El Prat w Barcelonie wylądowałam o północy, miałam grzecznie pojechać taksówką do Rafael Hotel w Diagonal Port i iść spać. Ale nie byłabym sobą, gdyby nie odezwała się we mnie awanturnicza natura. Nazwa ulicy, przy której znajdował się hotel rozbudziła we mnie chęć na nocną eksplorację Barcelony-Lope de Vegi 4. Poeta hiszpańskiego baroku, nieuczciwy i nielojalny przyjaciel Cervantesa, autor wielu skandali związanych z życiem prywatnym, dramaturg, zdolny sentencjonalista, pamiętam „Nic piękniejszego ponad życie-w życiu nic ponad czar miłości”. Ciekawa jestem, czy ten cytat jest też autorstwa Lope de Vegi: „Kochać i tracić, pragnąć i żałować, padać boleśnie i znów się podnosić, krzyczeć w tęsknocie precz i błagać prowadź. Oto jest życie! Nic a jakże dosyć”. Może ktoś pamięta? Czy to nie jest Asnyk, nasz poeta sztambuchowy? Nie, Staff, sprawdziłam.
Ale wróćmy do Barcelony, październikowa noc, to raczej brzmi jak dysonans, bo noc powinna być majowa lub czerwcowa. Czy w październikową noc może się wydarzyć coś ekscytującego? Tak, jeśli to jest noc w Barcelonie. Pracownicy Celsy /zakład metalurgiczny w moim mieście/ o tym wiedzą, bo często jeżdżą w business trip na południe Europy.
To, że świat jest ogromną biblioteką wypełnioną książkami, czesto wspominam,w Barcelonie ta myśl mnie wręcz prześladowała. „Może to był sen, ale wystarczy prześnić taki sen by zrozumieć, że wszystko przemija jak sen i kończy się jak sen”. A to Calderon de la Barca, najwybitniejszy twórca teatru i dramatu hiszpańskiego „złotego wieku”, cytat z utworu „Życie jest snem”, którego akcja dzieje się w Polsce. Jego teatr to stylistyka barokowa, wielość możliwości interpretacyjnych i optymizm w warstwie filozoficznej. W literaturze baroku, chyba i w życiu pociąga mnie konceptyzm, stałe poszukiwanie niezwykłego,wyrafinowanego pomysłu kompozycyjnego operującego grą słów, paradoksami, antytezami, stwarzanie sytuacji zaskakującej dla mnie samej i ewentualnie czytelnika.
Wyszłam z hotelu po pierwszej i bynajmniej nie byłam jedyną osobą wychodzącą na późną kolację. Rafael Diagonal Port Hotel jest usytuowany między Diagonal Mar i Olympic Port. Niezwykle zatłoczone nocą miejsce turystyczne. Bezpłatne wejścia do klubów pozwalają na swobodne chodzenie od jednego do drugiego w poszukiwaniu ulubionego stylu. A mnie przypomniał się Freddie Mercury, kiedy razem z operową divą Montserrat śpiewał niewiarygodnym głosem pieśń „Barcelona”, to chyba było przed olimpiadą. Barcelończycy wprost nie mogą uwierzyć, ze przed 1992r. ten pas wybrzeża był szerokim,zaniedbanym ugorem. Dzisiaj nawet zastanawiają się, jak miasto mogło funkcjonować bez plaż, nowych parków i centrów handlowych. Dalej od linii morza powstały pracownie artystów, a trasy nocnych wędrówek przebiegają przez coraz to piękniejsze uliczki starej dzielnicy Poblenou czy La Dreta. Kolację w restauracji „Agua” z portowo-kolonialną atmosferą zjadłam za ok.25 euro, tyle samo, ile zapłaciłam za taksówkę z lotniska do hotelu. Wyśmienita kuchnia morska, niestety jadłam sama,więc mniej smakowało. „Wish you were here”-myśałam o Kimie. Katalońskie piwo, już w innym miejscu wypiłam w towarzystwie przemiłych Holendrów. Ogarniał mnie, powiem patetycznie, zupełny zachwyt nad barokowo-kolonialną niezwykłością Barcelony. Przypomniał mi się film „Misja” z Robertem de Niro i Jeremy Irons’em, gdzie tak przejmująco został pokazany konflikt dobra i zła, miłości i nienawiści. Jak również myśl o potędze kolonialnej Hiszpanii nie dawała mi spokoju.
Ale następnego dnia ze stacji de Franca przy szerokiej alei Marguesa De l’Argentera siadłam w pociąg do Beziers w kierunku na Marsylię. Do Barcelony wróciłam 10 dni później.
Tym razem Kim umieścił mnie w innym hotelu-del Mar przy Plaza Palacio 19 z absolutely captivating view na morze z żaglówkami i dzielnicą „Barri Gotic”. Znowu przyjechałam dosyć późno, bo ok.22, a samolot miałam następnego dnia o 13.Tyle godzin przede mną na uroki kolonialnej Hiszpanii. Muzeum Picassa w zasięgu ręki, ale to innym razem. Mnie fascynuje wysoki pomnik Kolumba,do którego prowadzi szeroka aleja-Passeig de Colom,wybudowany w 1888r., a wielki żeglarz wskazuje palcem na morze. Pomnik to hołd złożony odkrywcy, który powrócił do Nowego Świata i przybył do hiszpańskich władców. Tuż obok znajdują się Drassanes, Stocznie Królewskie (XIII w), doskonale zachowane są dziś siedzibą Muzeum Morskiego. Na wodzie kołysze się kopia „Santa Maria”.
La Rambla
Barcelona oberta al. Mar-zwrócona w stronę morza, zapach jodu w powietrzu a potem zapach ziemskich przyjemności na ulicy „Las Ramblas”- najpiękniejszej na świecie, która ma się nigdy nie kończyć, jak pragnął tego Federico Garcia Lorca. Przypomnę, że w miejscu tej długiej, zielonej alei płynęła niegdyś rzeka, stanowiąca granicę miasta. Stąd nazwa ulicy, która pochodzi z języka arabskiego „ramla” oznaczającego piaszczyste koryto rzeki. Osuszona w XVIII w. została zamieniona we wspaniałą promenadę, ruchliwą, zabudowaną starymi pałacami od placu Catalunya aż do pomnika Kolumba. La Rambla kipi życiem przez całą dobę, spacerowałam ulicą o 2 w nocy i o 8 rano,deptak był jeszcze i już zatłoczony. W Cafe de l’Opera, La Rambla 74 zjadłam lekkie śniadanie, cafe con Leche i boccadillo tortilla . Co mnie zawsze zadziwia w zamożniejszych krajach? Tłumy ludzi w restauracjach, barach, kawiarniach podczas pory posiłków. Śmieją się, rozmawiają, jedzą i to nie tylko turyści. Wydaja się być zadowoleni ze swojego życia. Na la Rambli czułam się tym razem nostalgicznie, bo spacerowałam sama, a jakieś dziwnej tęsknoty dopełniały plakaty Ernesta Che Guevary wszędzie wyeksponowane bardzo wyraziście z okazji 40-tej rocznicy jego śmierci (9.X.1967).
Na lotnisku El Prat w Barcelonie wylądowałam o północy, miałam grzecznie pojechać taksówką do Rafael Hotel w Diagonal Port i iść spać. Ale nie byłabym sobą, gdyby nie odezwała się we mnie awanturnicza natura. Nazwa ulicy, przy której znajdował się hotel rozbudziła we mnie chęć na nocną eksplorację Barcelony-Lope de Vegi 4. Poeta hiszpańskiego baroku, nieuczciwy i nielojalny przyjaciel Cervantesa, autor wielu skandali związanych z życiem prywatnym, dramaturg, zdolny sentencjonalista, pamiętam „Nic piękniejszego ponad życie-w życiu nic ponad czar miłości”. Ciekawa jestem, czy ten cytat jest też autorstwa Lope de Vegi: „Kochać i tracić, pragnąć i żałować, padać boleśnie i znów się podnosić, krzyczeć w tęsknocie precz i błagać prowadź. Oto jest życie! Nic a jakże dosyć”. Może ktoś pamięta? Czy to nie jest Asnyk, nasz poeta sztambuchowy? Nie, Staff, sprawdziłam.
Ale wróćmy do Barcelony, październikowa noc, to raczej brzmi jak dysonans, bo noc powinna być majowa lub czerwcowa. Czy w październikową noc może się wydarzyć coś ekscytującego? Tak, jeśli to jest noc w Barcelonie. Pracownicy Celsy /zakład metalurgiczny w moim mieście/ o tym wiedzą, bo często jeżdżą w business trip na południe Europy.
To, że świat jest ogromną biblioteką wypełnioną książkami, czesto wspominam,w Barcelonie ta myśl mnie wręcz prześladowała. „Może to był sen, ale wystarczy prześnić taki sen by zrozumieć, że wszystko przemija jak sen i kończy się jak sen”. A to Calderon de la Barca, najwybitniejszy twórca teatru i dramatu hiszpańskiego „złotego wieku”, cytat z utworu „Życie jest snem”, którego akcja dzieje się w Polsce. Jego teatr to stylistyka barokowa, wielość możliwości interpretacyjnych i optymizm w warstwie filozoficznej. W literaturze baroku, chyba i w życiu pociąga mnie konceptyzm, stałe poszukiwanie niezwykłego,wyrafinowanego pomysłu kompozycyjnego operującego grą słów, paradoksami, antytezami, stwarzanie sytuacji zaskakującej dla mnie samej i ewentualnie czytelnika.
Wyszłam z hotelu po pierwszej i bynajmniej nie byłam jedyną osobą wychodzącą na późną kolację. Rafael Diagonal Port Hotel jest usytuowany między Diagonal Mar i Olympic Port. Niezwykle zatłoczone nocą miejsce turystyczne. Bezpłatne wejścia do klubów pozwalają na swobodne chodzenie od jednego do drugiego w poszukiwaniu ulubionego stylu. A mnie przypomniał się Freddie Mercury, kiedy razem z operową divą Montserrat śpiewał niewiarygodnym głosem pieśń „Barcelona”, to chyba było przed olimpiadą. Barcelończycy wprost nie mogą uwierzyć, ze przed 1992r. ten pas wybrzeża był szerokim,zaniedbanym ugorem. Dzisiaj nawet zastanawiają się, jak miasto mogło funkcjonować bez plaż, nowych parków i centrów handlowych. Dalej od linii morza powstały pracownie artystów, a trasy nocnych wędrówek przebiegają przez coraz to piękniejsze uliczki starej dzielnicy Poblenou czy La Dreta. Kolację w restauracji „Agua” z portowo-kolonialną atmosferą zjadłam za ok.25 euro, tyle samo, ile zapłaciłam za taksówkę z lotniska do hotelu. Wyśmienita kuchnia morska, niestety jadłam sama,więc mniej smakowało. „Wish you were here”-myśałam o Kimie. Katalońskie piwo, już w innym miejscu wypiłam w towarzystwie przemiłych Holendrów. Ogarniał mnie, powiem patetycznie, zupełny zachwyt nad barokowo-kolonialną niezwykłością Barcelony. Przypomniał mi się film „Misja” z Robertem de Niro i Jeremy Irons’em, gdzie tak przejmująco został pokazany konflikt dobra i zła, miłości i nienawiści. Jak również myśl o potędze kolonialnej Hiszpanii nie dawała mi spokoju.
Ale następnego dnia ze stacji de Franca przy szerokiej alei Marguesa De l’Argentera siadłam w pociąg do Beziers w kierunku na Marsylię. Do Barcelony wróciłam 10 dni później.
Tym razem Kim umieścił mnie w innym hotelu-del Mar przy Plaza Palacio 19 z absolutely captivating view na morze z żaglówkami i dzielnicą „Barri Gotic”. Znowu przyjechałam dosyć późno, bo ok.22, a samolot miałam następnego dnia o 13.Tyle godzin przede mną na uroki kolonialnej Hiszpanii. Muzeum Picassa w zasięgu ręki, ale to innym razem. Mnie fascynuje wysoki pomnik Kolumba,do którego prowadzi szeroka aleja-Passeig de Colom,wybudowany w 1888r., a wielki żeglarz wskazuje palcem na morze. Pomnik to hołd złożony odkrywcy, który powrócił do Nowego Świata i przybył do hiszpańskich władców. Tuż obok znajdują się Drassanes, Stocznie Królewskie (XIII w), doskonale zachowane są dziś siedzibą Muzeum Morskiego. Na wodzie kołysze się kopia „Santa Maria”.
La Rambla
Barcelona oberta al. Mar-zwrócona w stronę morza, zapach jodu w powietrzu a potem zapach ziemskich przyjemności na ulicy „Las Ramblas”- najpiękniejszej na świecie, która ma się nigdy nie kończyć, jak pragnął tego Federico Garcia Lorca. Przypomnę, że w miejscu tej długiej, zielonej alei płynęła niegdyś rzeka, stanowiąca granicę miasta. Stąd nazwa ulicy, która pochodzi z języka arabskiego „ramla” oznaczającego piaszczyste koryto rzeki. Osuszona w XVIII w. została zamieniona we wspaniałą promenadę, ruchliwą, zabudowaną starymi pałacami od placu Catalunya aż do pomnika Kolumba. La Rambla kipi życiem przez całą dobę, spacerowałam ulicą o 2 w nocy i o 8 rano,deptak był jeszcze i już zatłoczony. W Cafe de l’Opera, La Rambla 74 zjadłam lekkie śniadanie, cafe con Leche i boccadillo tortilla . Co mnie zawsze zadziwia w zamożniejszych krajach? Tłumy ludzi w restauracjach, barach, kawiarniach podczas pory posiłków. Śmieją się, rozmawiają, jedzą i to nie tylko turyści. Wydaja się być zadowoleni ze swojego życia. Na la Rambli czułam się tym razem nostalgicznie, bo spacerowałam sama, a jakieś dziwnej tęsknoty dopełniały plakaty Ernesta Che Guevary wszędzie wyeksponowane bardzo wyraziście z okazji 40-tej rocznicy jego śmierci (9.X.1967).
Podczytałam troszkę poczatki twojego bloga- niestety czas nie pozwala mi na razie przeczytać wszystkiego-ale wrócę na pewno:)MAtko ależ masz wspaniałe, pełne wrażeń życie.Ja takiego pragnęłam, a tu masz ci babo placek- wybrałam sobie na złość życie w prowincjonalnym miasteczku pełnych złośliwych plotkarzy, a z wakacji korzystam dwa dni w czerwcu oraz tydzień w listopadzie.No cóż-może zasłużyłam sobie na taką karę. Dziękuję za wizytę na moim fotoblogu.Pozdrawiam gorąco:)
OdpowiedzUsuńZgadza się, miałam fascynujące życie w ostatnich latach i pewnie za dużo wakacji. A potem się zmieniło trochę z powodów zdrowotnych. męża. Czasami lepiej się docenia te wakacje dwa razy do roku. Ponadto Ty masz małe dzieci i tyle jeszcze przed Tobą, a ja moglabym mieć wnuki w tym wieku, hehe. Ale lubię ciągle odkrywać cos nowego i angazuję się całą sobą. Prowincjonalne zycie tez jest bezpieczne, nawet przyjazne, tylko doświadcza się tego w wieku srednim bardziej. Przy tym moim drugim mężu jedno wiem, że się nie nudzę, bo on jest totalnie odlotowy, aż czasami do przesady i dlatego wtedy wracam do mojego rodzinnego miasta.
UsuńJa tez, gdy ktos mi sie spodoba, czytam go od poczatku, zeby poznac, nie lubie zupelnej anonimowosci na blogach. Lubie zdjecia bardzo. A twoje są wyjątkowe.