Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

niedziela, 3 listopada 2013

Zmiany na blogu

Jesli ktos tu do mnie trafił, to informuję, że jednak zostaję przy starym adresie  tutaj czyli nadal jestem ardiolą.
Udało się stary blog zaktualizować jakims dziwnym sposobem, kolega smurff mi wszystko na nowo poustawial. Teraz muszę jeszcze poumieszczać gadżety, bo jakoś poznikały przy zamianach.
Pozdrowienia i zapraszam.

niedziela, 27 października 2013

Jak żyć wg "trójki".

 Bonnie- Benji z kocią  figurką. Ona wie , jak zyć. Poluje na myszki, zbiera zaskrońce z ulicy, a później się łasi.
W trójce dyskutują jak żyć. I na szczęście nie interesuje mnie ekonomiczny aspekt sprawy, typu jak zyć panie premierze. Pytanie do mnie, osoby w średnim wieku ma zupełnie inne znaczenie, niż kierowane do ludzi młodych.
A może w pantoflu dla gości umościć sobie łóżeczko na życie? To nasz Jerry..

 Żeby życie nie było pustą egzystencją, ta myśl najbardziej do mnie przemawia. Żeby cieszyć się z drobnych rzeczy i mieć pasje, jakieś życiowe namiętności, żeby było odpowiedzialnie, ale też radośnie i wygodnie, żeby robić coś dla innych.  Gdy pomieszkiwałam za granicą, a nigdy tam nie musiałam pracować, moje życie wydawało mi się takie bardzo konsumpcyjne, jedzenie, zakupy, wycieczki w celu przyjemności, zjedzenia kolacji gdzieś poza domem, urządzanie spotkań towarzyskich i rozmowy nie współgrające z moimi doświadczeniami, bo w towarzystwie obcokrajowcy z innego świata. I taki zawsze wyrzut sumienia się pojawiał, że ja tak leniwie spędzam czas zabezpieczona jakoś tam materialnie, że nic nie muszę, oddaję się tylko przyjemnościom, chodzę sobie na francuski,na różne artystyczne atelier, smakuję wina na degustacjach, spaceruję sobie wśród winnic i  wśród średniowiecznych uliczek. Mąż robi zakupy i gotuje wyszukane potrawy. Że przy okazji pije sobie wina od południa, i ja też nie odmawiałam sobie tej przyjemności. A w kraju dorosłe córki, które napotykają trudności życia. W kraju przyjaciele,  mnóstwo znajomych, rodzina, wspólne doświadczenia i fajne rozmowy, kiedy się spotkamy. Wczoraj np. byłam na dwóch spotkaniach towarzyskich, na obiedzie i kolacji u moich wieloletnich przyjaciółek, poznałam  zięcia jednej z nich, absolutnie  uroczego faceta, u drugiej spotkałam dawno niewidzianą koleżankę, które przeprowadziła sie do Krakowa, to znana w środowisku pani psycholog i jeszcze jedną naszą znaną socjoterapeutkę, nie wspominając o niezwykłych gospodyniach, jednego i drugiego spotkania. Rozmowom nie było końca. Poruszyliśmy dziesiątki tematów. We Francji, czy US męczyły mnie rozmowy, nie tylko z powodu języka, one nie dotyczyły moich doświadczeń. Musiałam udawać, przygotowywać się do spotkań, koncentrować się, uśmiechać się, aż mnie mięśnie twarzy bolały. Mnie już nie interesują cudze sprawy, odległe od moich doświadczeń o całe lata świetlne.
Zalew Leśniański. Widok z zamku Czocha. Znowu zdjęcia  z wycieczki się gdzieś zapodziały w folderach, zostały tylko w komórce.

Wspominałam w ostatnich postach, że pisałam prywatne listy do moich blogowych koleżanek i wszystkie tak wrażliwie reagowały. Tu na miejscu, u siebie, też w końcu zwierzałam się ze swoich rozterek. Aż dziwne, ja taka próżna i wygodna  istota, miałam problem jak ustawić sobie dalsze życie. Ja doskonale wiem jak, tylko chciałam usłyszeć potwierdzenie moich refleksji. Ja jestem najważniejsza! I to jest słuszna konkluzja.  W następnej kolejności są moje dorosłe córki i mąż. I wszystko, co ważne, jak żyć.  Będę miała trzy miejsca zamieszkania, już mam właściwie, będę sobie podróżowała, pisała różne opowiadanka, jak kiedyś, uczyła się języków obcych, robiła zdjęcia / ale nie tym różowym samsungiem/ i będę kontynuowała moje aktywne sportowe  i towarzyskie życie w rodzinnym mieście, czy innym miejscu. Le, voila.
I słonecznik urósł w połowie października.
A Mister najpewniej włączy się do moich przygód, przynajmniej w gajówce, czy  potem gdzieś tam za granicą, bo na pewno nie w O.
Kotki na moim krześle i biurku. Podobno za mną tęsknią.

środa, 16 października 2013

Barcelona-życie jest snem.

Często jestem zła na Kima. Jego odmienny styl życia, który tak bardzo  fascynował mnie wcześniej, ta nieznośna lekkość bytu, w zetknięciu się z naszą obecną polską rzeczywistością, jest dla mnie bardzo frustrująca. Wtedy, żeby przetrwać, wspominam dawniejsze z nim  chwile i moje nimi inspiracje. Posłuchajmy tej literackiej bajki.
  Na lotnisku El Prat w Barcelonie wylądowałam o północy, miałam grzecznie pojechać taksówką do Rafael Hotel w Diagonal Port i iść spać. Ale nie byłabym sobą, gdyby nie odezwała się we mnie awanturnicza natura. Nazwa ulicy, przy której znajdował się hotel rozbudziła we mnie chęć na nocną eksplorację Barcelony-Lope de Vegi 4. Poeta hiszpańskiego baroku, nieuczciwy i nielojalny przyjaciel Cervantesa, autor wielu skandali związanych z życiem prywatnym, dramaturg, zdolny sentencjonalista, pamiętam „Nic piękniejszego ponad życie-w życiu nic ponad czar miłości”. Ciekawa jestem, czy ten cytat jest też autorstwa Lope de Vegi: „Kochać i tracić, pragnąć i żałować, padać boleśnie i znów się podnosić, krzyczeć w tęsknocie precz i błagać prowadź. Oto jest życie! Nic a jakże dosyć”. Może ktoś pamięta? Czy to nie jest Asnyk, nasz poeta sztambuchowy? Nie, Staff, sprawdziłam.

Ale wróćmy do Barcelony, październikowa noc, to raczej brzmi jak dysonans, bo noc powinna być majowa lub czerwcowa. Czy w październikową noc może się wydarzyć coś ekscytującego? Tak, jeśli to jest noc w Barcelonie. Pracownicy Celsy /zakład metalurgiczny w moim mieście/ o tym wiedzą, bo często jeżdżą w business trip na południe Europy.
To, że świat jest ogromną biblioteką wypełnioną książkami, czesto wspominam,w Barcelonie ta myśl mnie wręcz prześladowała.  „Może to był sen, ale wystarczy prześnić taki sen by zrozumieć, że wszystko przemija jak sen i kończy się jak sen”. A to Calderon de la Barca, najwybitniejszy twórca teatru i dramatu hiszpańskiego „złotego wieku”, cytat z utworu „Życie jest snem”, którego akcja dzieje się w Polsce. Jego teatr to stylistyka barokowa, wielość możliwości interpretacyjnych i optymizm w warstwie filozoficznej. W literaturze baroku, chyba i w życiu pociąga mnie konceptyzm, stałe poszukiwanie niezwykłego,wyrafinowanego pomysłu kompozycyjnego operującego grą słów, paradoksami, antytezami, stwarzanie sytuacji zaskakującej dla mnie samej i ewentualnie czytelnika.
 Wyszłam z hotelu po pierwszej i bynajmniej nie byłam jedyną osobą wychodzącą na późną kolację. Rafael Diagonal Port Hotel jest usytuowany między Diagonal Mar i Olympic Port. Niezwykle zatłoczone nocą miejsce turystyczne. Bezpłatne wejścia do klubów pozwalają na swobodne chodzenie od jednego do drugiego w poszukiwaniu ulubionego stylu. A mnie przypomniał się Freddie Mercury, kiedy razem z operową divą Montserrat śpiewał niewiarygodnym głosem pieśń „Barcelona”, to chyba było przed olimpiadą. Barcelończycy wprost nie mogą uwierzyć, ze przed 1992r. ten pas wybrzeża był szerokim,zaniedbanym ugorem. Dzisiaj nawet zastanawiają się, jak miasto mogło funkcjonować bez plaż, nowych parków i centrów handlowych. Dalej od linii morza powstały pracownie artystów, a trasy nocnych wędrówek przebiegają przez coraz to piękniejsze uliczki starej dzielnicy Poblenou czy La Dreta. Kolację w restauracji „Agua” z portowo-kolonialną atmosferą zjadłam za ok.25 euro, tyle samo, ile zapłaciłam za taksówkę z lotniska do hotelu. Wyśmienita kuchnia morska, niestety jadłam sama,więc mniej smakowało. „Wish you were here”-myśałam o Kimie. Katalońskie piwo, już w innym miejscu  wypiłam w towarzystwie przemiłych Holendrów. Ogarniał mnie, powiem patetycznie, zupełny zachwyt nad barokowo-kolonialną niezwykłością Barcelony. Przypomniał mi się film „Misja” z Robertem de Niro i Jeremy Irons’em, gdzie tak przejmująco został pokazany konflikt dobra i zła, miłości i nienawiści. Jak również myśl o potędze kolonialnej Hiszpanii nie dawała mi spokoju.
Ale następnego dnia ze stacji de Franca przy szerokiej alei  Marguesa  De l’Argentera siadłam w pociąg do Beziers w kierunku na Marsylię. Do Barcelony wróciłam 10 dni później.
Tym razem Kim umieścił mnie w innym hotelu-del Mar przy Plaza Palacio 19 z absolutely captivating view na morze z żaglówkami i dzielnicą „Barri Gotic”. Znowu przyjechałam dosyć późno, bo ok.22, a samolot miałam następnego dnia o 13.Tyle godzin przede mną na uroki kolonialnej Hiszpanii. Muzeum Picassa w zasięgu ręki, ale to innym razem. Mnie fascynuje wysoki pomnik Kolumba,do którego prowadzi szeroka aleja-Passeig de Colom,wybudowany w 1888r., a wielki żeglarz wskazuje palcem na morze. Pomnik to hołd złożony odkrywcy, który powrócił do Nowego Świata i przybył do hiszpańskich władców. Tuż obok znajdują się Drassanes, Stocznie Królewskie (XIII w), doskonale zachowane są dziś siedzibą Muzeum Morskiego. Na wodzie kołysze się kopia „Santa Maria”.
La Rambla
Barcelona oberta al. Mar-zwrócona w stronę morza, zapach jodu w powietrzu a potem zapach ziemskich przyjemności na ulicy „Las Ramblas”- najpiękniejszej na świecie, która ma się nigdy nie kończyć, jak pragnął tego Federico Garcia Lorca. Przypomnę, że w miejscu tej długiej, zielonej alei płynęła niegdyś rzeka, stanowiąca granicę miasta. Stąd nazwa ulicy, która pochodzi z języka arabskiego „ramla” oznaczającego piaszczyste koryto rzeki. Osuszona w XVIII w. została zamieniona we wspaniałą promenadę, ruchliwą, zabudowaną starymi pałacami od placu Catalunya aż do pomnika Kolumba. La Rambla kipi życiem przez całą dobę, spacerowałam ulicą o 2 w nocy i o 8 rano,deptak był jeszcze i już zatłoczony. W Cafe de l’Opera, La Rambla 74 zjadłam lekkie śniadanie, cafe con Leche i boccadillo tortilla . Co mnie zawsze zadziwia w zamożniejszych krajach? Tłumy ludzi w restauracjach, barach, kawiarniach podczas pory posiłków. Śmieją się, rozmawiają, jedzą i to nie tylko turyści. Wydaja się być zadowoleni ze swojego życia. Na la Rambli czułam się tym razem nostalgicznie, bo spacerowałam sama, a jakieś dziwnej tęsknoty dopełniały plakaty Ernesta Che Guevary wszędzie wyeksponowane bardzo wyraziście z okazji 40-tej rocznicy jego śmierci (9.X.1967).

czwartek, 10 października 2013

Gajówka-sypialnia dla gości. Welcome.

Każdego poranka w gajówce chętnie wstawałam i myślałam, czym się kolejno zajmę. W pokoju  temperatura z rana bardzo orzeźwiająca, ok.15 stopni. Na dole w naszej kuchni w stajni /jakby starsza  Maryja  się czuję conajmniej/ nawet zimniej, całe pomieszczenie to jedna wielka lodówka.
  Szybko włączam piecyk na grzanki, croissanty/doskonałe w Biedronce/ i  ekspres, jestem w grubym szlafroku, wełnianych skarpetach do kolan i kaptur mam na głowie. To petit dejeneur zjadam smacznie we frontroomie, gdzie jest przytulne ciepło  po nocy i już powoli szykuje się tam our living area.  Siedzę na wprost okna przy zabytkowym stole, rekwizyty już zabrano z kuchni-stajni.

 Nie ma jeszcze podłogi, nawet wylewki, są  kamyki po stopami, dobry masaż w ciapkach, jakby na plaży nad Adriatykiem :) Widok przez okno, tu jest znacznie większe niż na górze, wynagradza tę chłodnię w całym domu. Jesienne pole, żółciejące drzewa połyskujące w słońcu, spadające z wiatrem liście i  zielone evergreeny w oddali na górach, czasami  pojawi się orzący traktor.

Ten sam widok, co wyżej, tylko w innej szacie.
 Sarenki swobodnie przechodzą pod lasem, ale do tego trzeba obserwacji lornetką, bo normalnie nie wypatrzę. Z sąsiedztwa dochodzi pianie koguta, brakuje jeszcze ryczenie krowy albo beczenie jakiegoś koziołka, czy  dzwonków owieczek. Wiejska idylla.
Tu boczne okna, takie niskie nad ziemią, jak widać moje odbicie.


Takie fajne odbicia mi się trafiły przypadkiem i trochę jesiennego grona.
 
Nasz czterogwiazdkowy B&B się szykuje:)


Z boku domu, widok na naszych  sąsiadów.
Nasza art deco lampa kupiona kiedyś w Azille i widok przed domem.. Widać kawałek tarasu.

I co dzień tak myślę, co ja tutaj robię? Tak na krótko, kiedy dom w  stanie remontowym, mogę tutaj być nawet pożyteczna. Realizuję pomysły ze strony www.pinterest.com i paru wspominanych wcześniej blogerek. Na zdjęciach ich ekspozycje wydają się takie oryginalne i już nie mogłam się doczekać, kiedy ukończę z tego, czym dysponowałam, naszą sypialnię dla gości. Na razie wygląda to tak:
Ramy okienne w stylu shabby chick  nad łóżkami, a obok drabinki z  ozdobnymi workami na jakieś drobiazgi, zanim pojawią się szafki nocne. Potem ich powieszę na ścianie. Nie zrobiłam zbliżeń, teraz dopiero pomyślałam. Na tych małych oknach są niby parapety i tam postawiłam małe kocie figurki. Uwielbiam teraz ten pokój i sama w nim będę spała na wiosnę. Gdy podłogi się umaluje i doda jeszcze parę drobiazgów, nowe narzuty na mniejsze łózka, lampki nocne będzie słodki. Na scianach koło mniejszych łózek są Kima rodzinne zdjęcia, przywiozę też swoje. Mister daleki od zachwytów, mowi granma room. Listewki na podłogi też dodadzą uroku i będzie jeszcze raz malowany, bo widać dawne uzupełnienia.

W ciągu dnia. Tu pojawi się potem stolik z fotelikami, zeby popijać poranną kawę przed oknami.

Wieczorem. Kwiaty w kance przybyły.
Master bed dla gości. Bardzo wygodne.

"Moje" stylizacje z niebieskiej chaty.



Szafa za firanką, jest też obok przecierkowa, zielono-kremowa, ale nie była wtedy jeszcze gotowa. Wysokość pokoju widzicie po drzwiach, ok.185 cm. To coś na pierwszym planie to wbudowany hot tub jak Mister mówi. Będzie służyło jako półka.
Ale żywe te kolory! Podpórki na książki kupiliśmy w Jeleniej Gorze. Poprzecierałam ich trochę.
Okno z hallu, odbijam się, hehe. Witraż z targu staroci, lampa art deco i obowiązkowo jesienne wrzosy.
Mistera dzieci. Pozycje do spania mają wspaniałe.
Niedługo napiszę o wycieczce do Twierdzy Szyfrów.

środa, 9 października 2013

Vide greniere in Jelenia Góra

Urocze mebelki przyciągały oko. Spodobała mi się ta sofka-szezlong z hallu.

chętnie wszystkie posiłki i napoje spożywałabym z takiej porcelany. Tej bolesławickiej zarówno.

Chodzenie na targi staroci we Francji było moim ulubionym zajęciem, zobacz tu   i tu . Niedzielne carboot w Anglii też starałam się nie opuszczać, jak była możliwość. Pamiętam też dobrze włoskie targi, a właściwie sycylijskie z okazji św Rozalii.
Przyjechałam do Gajówki na ostatni weekend września, a na Michała i Michaliny  w Jeleniej Górze otworzono wielki antykwariat i meblowy komis.
Wyjątkowa pogoda zapraszała i impreza chyba należała do udanych.
i

Mister zwrócił uwagę na zegary, wprost się zachwycał!

Miasto ładnie się prezentowało. Na pierwszym planie atrakcyjna modelka w szalu.

W oknach odbiły się kamieniczki.
Już na Gali Izerskiej zwróciłam uwagę na te wyroby. Łużyczanie odżywają w pracach młodej entuzjastki. Kiedyś wiecej o tym napiszę, bo to niezwykły temat. Plemię słowiańskie na ziemiach niemieckich. U nas też.

Misterowi spodobał się też streetcar jako punkt turystyczny.

Orkiestra podwórkowa grała "Tylko we Lwowie". Tłumaczyłam Misterowi historyczne zawiłości po raz kolejny i wyzwałam go od idiotów, że nic nie pamięta.
 Ceny były dosyć zawyżone. Byliśmy w niedzielę i myślałam, że na zakończenie będzie taniej. Kupiliśmy witraże na okna, podpórki na książki,jakieś narzędzia, serwety i lokalne wyroby wędliniarskie. Zjedliśmy lunch w słońcu, kiedy akurat grali koło nas lwowiacy. Obsługa bardzo wolna, już nie mogłam się doczekać, taka byłam głodna. Najbardziej podobały mi się meble, ale były za drogie. Przynajmniej te, które potrzebowałabym. Mister wypatrzył lampę art deco za 1700 zł, pocmokał tylko.

poniedziałek, 30 września 2013

Jesień a sprawa polska czyli samo życie.

A wszyscy o tej jesieni,  plony,  kwiatki, i dekoracje, i oczekiwanie na pogodę, słoneczną, suchą, piękną polską złotą jesień. Jakie to wydaje się nużące i jednostajne. Pory roku wyznaczają ją nam tory na życie. Tak mogło być za czasów Reymonta, który najatrakcyjniej opisał kiedyś następowanie pór roku, ale obecnie, kiedy adio pomidory już dawno straciło swoje znaczenie, to coroczne i monotonne  oczekiwanie na wiosnę, lato, jesień, zimę jest dla mnie wyjątkowo banalne. Zaczęłam czytać te rodzinne szczęśliwe blogi, kiedy szukałam inspiracji dla mojej gajówki, i nawet zaczęłam się identyfikować z niektórymi, a przecież to absolutnie nie jest mój świat. A przy tym te radosne rodzinki są  przyczyną mojego podświadomego poczucia winy. Moje wybory od wczesnej młodości szły zupełnie w innym kierunku, i czekanie na Godota w postaci słodkiej rodzinki, domu pachnącego ciastem i przetworami to nie moja rzeczywistość. Pewnie i z tego powodu nie jestem naprawdę szczęśliwa i zabieganie o te młodzieńcze imponderabilia w średnim wieku staje się już żałosne. Umiem być krytyczna, hehe, kiedy sama to robię. Ale inaczej żyć już nie potrafię.Wolę po stokroć moje wahania, frustracje, niepewność niż nużącą domową zapobiegliwość. I wybaczcie mi moje córeczki, męża o to nie proszę, bo on jest nierodzinnym exemplum par excellance. Nie nadajemy się do familijnej atmosfery. Tęsknię do niej na święta, a już podczas, to najbardziej bym chciała być na nartach, albo pływać w ciepłych wodach. Wiem, że jedno nie wyklucza drugiego, ale w moim przypadku akurat nie jest to jednoznaczne. I mam nadzieję, że nie jestem odosobnionym gatunkiem, tylko tak nie wypada się do tego przyznawać, bo to nie ta rola do wygrania.
I wracając do pogody, i następujących pór roku, to jak to porównać do "niegdysiejszych sniegów"? Moja młodsza córka  studiuje w Portugalii, taka erazmusowa wymiana studencka, a tam słońce i palmy, moja teściowa mieszka na Florydzie, moja bliska koleżanka mieszka na Sycylii, w południowej Francji zostawiliśmy wesołą paczkę.
Doma pierwsza z prawej z kolezankami roznych nacji.

a tu takich ma przystojniaczków na inauguracji.

na ulicach Faro.

 Tylko wsiąść w samolot i zapomnimy o deszczu, mgłach i zimnie w pokoju. Do Faro przez Oslo lub Londyn za pięć stówek, do Trapani  lub Carcassonne może być taniej, też przez Londyn, tylko na Florydę to nadal kosztownie. Ja w tej chwili mam 18.6 stopnie w pokoju i to jest  z pewnością  powód mojego wielkiego niezadowolenia.
to moje stanowisko komputerowe, krzesełko z miękkimi  poduszeczkami, a na podłodze zestaw pozostałych miękkości z secondhandowych sklepów. Lornetka słuzy Misterowi do podglądania przyrody,

I nie pory roku wyznaczają mi życie, a finanse. Bo osiągnęłam ten zadowalający stan, że nie muszę już pracować na tzw.etacie, a nie muszę jeszcze wybierać między rozrywką, a troską o zdrowie  i z tej przyczyny wiek średni wydaje się być bardzo atrakcyjny.
Szanowny Mister przygotował  roughly nam kolejny pokój, wprawdzie trochę zimny, ale kominek już się robi, na razie poczciwe "kozy" też grzeją, i to trzaskanie drewna bardzo atawistyczne. Walka o ogień i schroniska górskie mi na myśl przychodzą. A nasz "pensjonat" to jakby schronisko, może przyszły B&B dla Dominiki? Zobaczy się za jakiś czas.
Tak pokój wygladał 2-3 tygodnie temu.
Zwróccie uwagę na telewizory, ten mały to mój, ale wspólnie tez czasami oglądamy. Uwielbiam tę podłogę, malowane deski i autentyczne shabby chick belki.

Okienka miniaturowe. Firaneczki typu granny`s house.

Poduszki uwielbiają koty.

 Jerry, Bonnie i Bobby Poor Bear. Tak Kim powymyslał. On jest kocim maniakiem. Dzisiaj zrobil im drabinę-fire exit, z ziemi na pięterko, zeby do naszej sypialni nie chodziły na około. I teraz ich ciągle nawołuje z okna.
 Mister kupił też kosiarkę,  po przyjeździe zobaczyłam zarośnięty trawnik i całe podwórko i moja wściekłość osiągnęła apogeum. Ja w upały wycinałam trawę nożycami, grackami  codziennie wykopywałam chwasty, żeby było ładnie, a on tak zaniedbał.
 I co tam jeszcze dodam? Napisałam prywatne listy do trzech blogowych koleżanek, tak się zwierzałam trochę, oczekując wsparcia i  młodszego entuzjazmu. Czy w realu, czy on-line pewne osoby reagują od razu, angażują się, inne nie.  Blogi  nie do końca są autentyczne, jakkolwiek ja przyznaję się do dużej dozy ekshibicjonizmu. To miał być mój pamiętnik terapeutyczny. Cały czas szukam kobiet w związkach z obcokrajowcami, które nie są wolne od wahań i powątpiewań. Bo ja stawiam głównie na siebie, nawet mój Mister jest tego bardzo świadom.  Ale z mojej generacji i warstwy społecznej, powiem umownie, kobiety nie garną się do publicznych zwierzeń, a ten wiek to czas babci, pięknych ogrodów, działek i przetworów domowych.  I tu dużo blogów na ten temat. A ja stale widzę w sobie,  powiedzmy Suzie Quatro i Can the can , a tu Blanche  from Streetcar called desire. Blog i emaile to tylko wycinek mojego życia.