Gajówka.

Gajówka.
Gajówka. Widok z naszej sypialni w maju.

O mnie

Moje zdjęcie
Witam u siebie. Lubię pisać o życiu, podróżach i trochę o przemijaniu.

czwartek, 29 września 2011

Mass migration- nowy obraz świata.

  A propos  rocznicy 11 września rozmawialiśmy w towarzystwie o emigracji , językach, podróżach  i stosunku do ludzi kolorowych. Podróżowanie lub zamieszkanie za granicą to kilka wymiarów życia i to wcale nie jest banalna myśl. Tylko ignorancja niektórych turystów oraz emigrantów  przeszkadza im w zrozumieniu wielokulturowości świata. Mass migration sprzyja nowym horyzontom myślenia, włączamy się szeroko do globalnej wioski współczesnego świata.

Adaptujemy nowy sposób komunikacji, a swoje CV i portfolio możemy przesłać na cały wirtualny świat.
Tak zwaną fokusową grupą jeszcze świeżych odbiorców komputerów są nadal ludzie po 50-tce. Na podstawowym kursie języka angielskiego uczymy się przedstawiać i jedno z pytań brzmi: What’s your e-mail address? Jeszcze 2-3 lata temu ludzie unikali tego pytania, bo po prostu nie mieli swojego „account”, teraz „people change in a very fundamental way, it’s the matter of time and money”. Może jeszcze dla niektórych ludzi to nienormalne „weird”, dziwne, ale posiadanie adresu internetowego stało się społeczną identyfikacją. „Willy-nilly” (chcąc nie chcąc) musimy to przyjąć do wiadomości, nawet założyć stosowne darmowe konto na onecie, interii, hotmail, yahoo czy na dziesiątkach innych portali.
Pytam moich studentów w Polsce, tych dorosłych, którzy dokształcają się między kolejnymi wyjazdami do Wielkiej Brytanii, o ich stosunek do ludności kolorowej , jest na ogół obojętno-kpiarski, albo negatywny. Serdecznie się ubawiłam słuchając opowiadań mojej koleżanki Jadzi, która pracuje w kuchni hinduskiej restauracji. Ale jej bardzo dowcipne obserwacje na temat Hindusów, ich potraw, sposobów ich przyrządzania świadczyły niestety tylko o ledwie akceptującym stosunku do obywateli post-imperialnej Wielkiej Brytanii.
Marcin i Iwona, bardzo ambitna dwójka młodych ludzi (uczyli się u mnie po 6 godz. na tydz.), pracowali w Anglii przy sadzeniu drzew. Wielonarodowość tego kraju była dla nich pewną egzotyką, z ciekawością inteligentnego dziecka opowiadali mi o zetknięciu się z inną kulturą.Moje " uczennice"- pielęgniarki bardzo dobrze wypowiadały się o kadrze Hindusów.
Inność wzbudza różne postawy. Przejrzyście choć lapidarnie ujął to kiedyś Ryszard Kapuściński , przytaczam jego myśl:
„W zetknięciu się z inną ‘niższą’ kulturą stosujemy takie możliwe postawy:
-postawa belferska (pouczanie, traktowanie innego jako dziecka)
-postawa arystokratyczna (podkreślanie własnej wyższości, chłodny, pogardliwy stosunek do innego)
-postawa ironiczno-kpiarska (traktowanie innego jako obiektu satyry, jako półgłówka)
-postawa dominacji agresywnej (nacechowana nienawiścią, złośliwością)
-postawa rezygnacji (akceptowanie innego takim, jakim jest, jednak z przekonaniem, że jest niższy)
-postawa życzliwości (trochę paternalistyczna, ale serdeczna)
-postawa partnerska (przyjmowanie innego jako równego sobie)
Jaką postawę Państwo reprezentują? Ludzie Zachodu, przynajmniej na pozór, zachowując political correctness okazują postawę życzliwości, bardziej chłodnej niż serdecznej. Chociaż teraz obawiając się „muslim tsunami” stracili już swoje dobre maniery, rezygnują z uprzejmości, zamykają się w swoich lepszych dzielnicach –twierdzach-mając przekonanie, że są lepsi.
Mnie zawsze interesowała ludność kolorowa ze względów etnograficznych, podziwiałam ich determinację w dążeniu do lepszego życia.A teraz, gdy tam mieszkam , nadal reprezentuję  postawę partnerską, może dlatego,  że wśród moich przyjaciół są  ludzie  urodzeni  tylko czasami na tzw Południu, większość z nich  wychowała się  i  wykształciła w Europie.Moim sąsiadem jest śniady, przystojny Fabrycy z dawnych kolonii francuskich, ma białą żonę i dwoje prześlicznych dzieci. Jego usmiech mnie rozbraja.
Mój mąż , wychowany i żyjący od zawsze wśród ludności całego świata mówi, że najgorsze zło pochodzi z  ekstremistycznej religijności i biedy.
 PS Zdjecia przed moimi ulubionymi kosciołami z czasów religii Katarów, zniszczonej przez krucjaty papieskie, Sw Magdaleny i Sw Łazarza w Beziers.Tak a propos.

środa, 28 września 2011

Bretagne je m`en souviens...

Jestem już w kraju trzeci tydzień, zajmuję się tu pracą. Ja odwrotnie niż inni emigranci, do kraju przyjeżdżam pracować, a do Francji, na moją inną emigrację,  jadę odpoczywać. hehehe
Dostaję sporo maili z pytaniem, jak to się stało, że moja prywatna sytuacja jest tak komfortowa i szczęśliwa. Moi najbliżsi znajomi dobrze o tym wiedzą, a innych z przyjemnością poinformuję, mając nadzieję, że kogoś tym zainspiruję. hahaha
 Pewnego wrześniowego popołudnia 2005 roku, z odległego, melancholijnego kraju, z celtyckiej Bretanii dostałam "paszport na marzenia i wyobraźnię". Mój wirtualny przyjaciel wtedy, a obecnie mąż, szalony fantasta i niestrudzony podróżnik wysłał mi go internetową pocztą.  Zaprosił w podróż swoją własną, arcyciekawą ścieżką, odyseją wiecznych globtrotterów, realizujących chimery swojego dzieciństwa. Stał się dla mnie idealnym spełnieniem marzeń, Amerykanin i Anglik w jednym, więc realizuje moją pasję do języka angielskiego, mieszka we Francji, więc spełnia moją polską, nie zawsze odwzajemnioną miłość do kraju sztuki, literatury, stylu życia, filozofii, mody etc. Często podróżuje, zabierając mnie w niezwykłe miejsca, więc przenosi mnie w świat moich najskrytszych marzeń. Jest niepoprawnym marzycielem, intelektualistą, zna życie, bo jest już na tyle stary(!) i wie, że należy je cenić i nie wolno marnować. Nulla dies sine linea. Odkrywa we mnie niestrudzenie pokłady intelektu i zmysłowości, o których istnieniu sama nie byłam świadoma. A przy tym jest taki zabawny i dowcipny.


Przed 6 laty mieszkał w Longonnet, w departamencie Morbihan. Historia tego miasteczka (2 tysiące mieszkańców) sięga VI wieku, epoki emigracji Celtów z Kornwalii, a wyróżnia je zabytkowy kościół, z bramą i dzwonnicą, którego historia sięga IX wieku, był świadkiem walk za czasów Karola Wielkiego i jego syna Ludwika Pobożnego, kiedy to Bretania była niezależnym państwem.
Bretania jest krajem o wyjątkowej piękności. Zdjęcia w poście pochodzą z tamtych rejonów i z domu Kima, zostały zrobione 6 lat temu. Wysuwa się najdalej w całej Francji na zachód. Krańcowy rejon Bretanii to Finisteria, z łaciny finis terrae - koniec ziemi, dla dawnych mieszkańców tego kraju ziemia się tu kończyła. Piaszczyste plaże przeplatają się tu z dzikimi skałami o nieprawdopodobnych kolorach i kształtach, wyżłobione burzliwymi falami, których huk słychać daleko w głąb kraju. Wokół brzegów jest tysiące wysepek znikających w wodzie w czasie przypływów. Dwa razy na dobę morze przychodzi do brzegów bretońskich, niekiedy na wysokość 14 metrów a potem ucieka nawet do 20 kilometrów. Kąpieliska bretońskie mają swoją starą tradycję.
Można w nich także znaleźć ślady polskie, Słowacki jeździł na wczasy do Pornic i pisał wiersze pod tamtymi skałami, Sienkiewicz jeździł do Ploumanach.
Poza tym w Bretanii wędruje się nieustannie śladami wspomnień literackich i historycznych. Tu była ojczyzna Chateaubrianda. Flaubert, Hugo i Balzac zbierali tu materiały do swoich powieści i mieszkali w średniowiecznym zamczysku w Fougeres. Wspomnienia literackie sięgają czasów jeszcze dawniejszych. Wiele znanych w całym świecie pełnych romantyzmu legend średniowiecznych, rozgrywa się właśnie na terenie Bretanii. Bo tutaj narodził się w wieku XII tak istotny dla europejskiej kultury "wątek bretoński" - fantastyczny świat celtyckich legend i symboli, które można odnaleźć w opowieściach o Tristanie i Izoldzie, o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu, o Parsivalu i poszukiwaczach Świętego Graala.

W Bretanii urodził się i miał swoje majętności jeden z największych rycerzy Francji : Bertrand du Gueschin. Średniowieczne zamki bretońskie mają cudowną łatwość przypominania epoki rycerstwa i wielkich rycerskich turniejów. W Bretanii, podczas swojego 10 - dniowego pobytu czułam się władczynią mojego jednoosobowego stanu rycerskiego, damą postawioną na piedestale, mój rycerz, "Kim Vandyke de Wilson" oddał się w moją służbę z równym zapałem jak swojej pracy, komputerom i innym "suwerenom". Woził mnie swoim koniem mechanicznym do najpiękniejszych zabytków Bretanii. Np. do Carnac, gdzie stoją olbrzymie, symboliczno - religijne megality, nazywane menhirami i dolmenami w zależności od przeznaczenia, robią wrażenie niesamowitego, kamiennego lasu.
Dawna stolica Vannes zachwyca ciągiem średniowiecznych murów i urokami dawnych uliczek, Vitre to jak doskonała scenografia filmowa, takie samo jak pięćset lat wcześniej. "Quimper i Quimperle" to jak mówią turyści są po prostu prześliczne. Byłam w Bretanii w okresie świąteczno - noworocznym, więc miałam okazję uczestniczyć w licznych imprezach kultywujących tradycje bretońskie. Nigdzie indziej we Francji nie widzi się tylu strojów ludowych co w Bretanii. Odmienność Bretanii polega też na jej stosunkowo niskim trybie życia., w porównaniu z resztą Francji. Przyjechałam do Bretanii bezpośrednio po 10 - dniowym pobycie w Anglii, więc wydawała mi się biednym krajem. Pejzaż bretoński kojarzy się z polskim, na drogach stoją krzyże przy rozstajach koło pięknych kalwarii przykościelnych, można spotkać jednoizbowe chałupy lub rozwalające się domostwa, a krowy chodzą samopas i drogi są nie najlepsze. Niektóre wioski na uboczu od głównych szlaków zastygły w swoim staroświeckim kształcie.
 Jak bardzo tamten świat jest inny od Langwedocji, gdzie zamożny świat, bogaci turyści i szczęśliwi Anglosasi na słonecznej emeryturze.
Kocham Francję w każdej odsłonie, jak często to  podkreślam.

wtorek, 27 września 2011

Midnight in Paris- moja randka w Paryżu.


 Wczoraj byłam w kinie na najnowszym filmie Woody`ego Allena  "Midnight in Paris" i z taką przyjemnością oglądałam to czarujące nowe dzieło rozgadanego Allena. Śmiałam się najgłośniej w kinie i już myślałam, że ochrona zwróci mi uwagę. Nie wiem dlaczego inni nie podzielali mojego poczucia humoru, nie rozpoznawali postaci historyczno- literackich i ich charakterystycznych postaw, tak subtelnie i lekko pokazanych przez reżysera? Chociaż Dali i nosorożec akurat wzbudzali salwy śmiechu, ale Fitzgerald już nie.
Ja myślałam o wszystkich swoich podróżach do Paryża, opisywanych dokładnie w moich pamiętnikach, a byłam tam wielokrotnie w ostatnich latach, poznałam tam mojego męża i każda randka z nim była jak hollywoodzki film. Przypomnę teraz podróż do Paryża z 2006 roku, bo trochę nawiązuje do filmu Allena. Wersja oryginalna z pamiętnika.
 Ta moja mikołajkowa podróż była zmysłowo - intelektualna, zostawiła w mej pamięci tyle pozytywnych wrażeń i obietnic na przyszłość, że trudno mi się po niej "pozbierać" jeszcze dzisiaj, chociaż upłynął już miesiąc odkąd wróciłam. Bilet na Air - France kupiłam na początku listopada, więc przede mną był miesiąc na przygotowanie planu wycieczki.


Kim pisał w mailach z Miami, żebym sobie przemyślała swoje paryskie marzenia, bo on chce, żebym była szczęśliwa, a wie jaka jestem wymagająca, kiedy rozważamy intelektualną stronę przyjemności. Bo nie jest dobrze, kiedy wyrusza się w podróż bez marzenia, bez oczekiwań, nie można pozwalać sobie na przypadkowość, która czasami może się zdarzyć i być nawet fascynująca, ale lepiej odkryć te wzruszenia, które towarzyszą nam od zawsze. Myślałam sobie, koniecznie muszę się pomodlić się w "jakimś" paryskim kościele, najlepiej w Saint Sulpice lub Saint Germain Des - Pres, w ostateczności w Notre - Dame, jeśli nie będzie długiej kolejki do wejścia. Obowiązkowo muszę spędzić parę godzin w Luwrze i Muzeum d'Orsay, wypić drinka gdzieś na Champs Elysee i na wieży Eiffla, bo jeżeli Apollonaire opiewał wieżę Eiffla, nazywając ją "pasterką, u której stóp beczy stado sekwańskich mostów", Giradoux widział ją jako "żelazny sznur, który fakir rzuca w niebo zapraszając przyjaciół, aby się po nim wspinali w górę", Leon - Paul Fargue " kochał ją, ponieważ była dla niego schodami do nieskończoności", to co ja jeszcze mogę dodać. Wieżę Eiffla trzeba zobaczyć i koniec!
O tym, czego tym razem nie chcę oglądać, wiedziałam na pewno, cmentarzy paryskich, ani Pere - La chaise, Montmorency, Montparnasse czy Montrmatre. Nie jestem w nastroju eschatologicznym, a pamięć o wybitnych polskich osobistościach tam pochowanych, nich będzie mistycznym przeżyciem teraźniejszości. Bo będę chodzić po traktach, po których oni kiedyś dostojnie kroczyli.

Więc, kiedy przez miesiąc zastanawiałam się co jeszcze mam zobaczyć w Paryżu, najprostsza myśl mnie natchnęła. Zakupy i jedzenie! Przecież jadę tam w okresie przedświątecznym, a wtedy nie ma nic przyjemniejszego niż sklepy i restauracje, pięknie wystrojone, "ambiance" szczególny, bajkowy klimat, świat najśliczniejszych złudzeń a straconych tylko pieniędzy. Jakie to miłe, zwłaszcza kiedy nie płaci się swoją kartą ....
Spotkaliśmy się na lotnisku Charles de Gaulle, Kim leciał z Miami, a ja z Warszawy.  Lot upłynął bardzo wesoło, ale ja czekałam przede wszystkim na spotkanie z moim przyjacielem i Paryżem. Razem lecieliśmy z różnych stron świata i marzyliśmy o tym, co nas czeka. To wygląda jak film hollywoodzki, ale nie francuski "Frantic" R. Polańskiego, ale spełnienie jeszcze jednej romantycznej randki o jakiej marzą miliony ludzi, szczególnie w Ameryce i pokazywanej w filmach produkcji Arona Spellinga, takie kinowe i harlequiny.
Więc kiedy Kim zapytał się , co chcę zwiedzać w Paryżu, powiedziałam, że chcę spożywać kolacje w restauracji "Le Grand Colbert" w brasserie "Lipp" a śniadania i lunche w Cafe de Flore lub Les Deux Magots i robić zakupy w galeriach, La Fayette też. Od Faubourg Saint - Germain, dzielnicy bardzo okazałej i nobliwej, gdzie znajdował się nasz hotel do słynnych kawiarni w Saint - Germain Des - Pres nie było daleko. Późne śniadania, prawie lunche spożywaliśmy w tym legendarnym czworoboku, który roi się od różnorodnego tłumu. Do kawiarni "De Flore" przed wojną zachodzili Chagall, Picasso,Dali,  po wojnie Sartre i Simone de Beauvair. Każdy wtedy czuł się egzystencjalistą. Królowała chuda i blada Juliet Greco, smutna muza tamtych czasów. Wszyscy dużo pili i filozofowali, pisarze i malarze otoczeni tłumem wyznawców i wielbicieli. Dzisiaj rzeczywistość przerosła legendę, w historycznych kawiarniach słychać bardziej angielski niż francuski. Podobnie w restauracji "Lipp", gdzie trzeba rezerwować stolik parę dni wcześniej. Kiedy byłam na Key - West, piłam drinki w słynnym barze, gdzie bywał Hemingway, kiedy był już uznanym pisarzem. W Paryżu w latach 20. stołował się u "Lippa", często za ostatnie pieniądze. Przypadkiem weszłam na "kulinarne" ścieżki Hemingway'a, w każdym miejscu było to fascynującym przeżyciem.
Z pięknego Faubourg Saint - Germain, gdzie mieszkaliśmy przez parę dni, niedaleko też było do słynnych krytych galerii, galerii nazywanych dość niepokojąco i dwuznacznie "pasażami", jak gdyby w tych cienistych korytarzach nie wolno było nikomu zatrzymać się na dłużej niż jedną chwilę. Galeria Vivienne należy do architektonicznie najpiękniejszych pasaży Paryża. Wraz ze swoimi mozaikowymi podłogami, szklanymi kopułami i marmurowymi kolumnami tworzy najelegantszy i najjaśniejszy pasaż stolicy. Równie elegancka jest pobliska Galerie Colbert, której część należy do Biblioteki Narodowej, a na przeciwko w restauracji "Le Grand Colbert" można spożyć kolację z Jackiem Nicholsonem....w komedii "Something gotta got" ("Lepiej późno niż później"). "Paszport na wyobraźnię i marzenia", jak to pięknie powiedziała prof. Maria Janion, ja otrzymałam pewnego popołudnia z celtyckiego miasteczka Langonnet, obym go miała jak najdłużej.

poniedziałek, 26 września 2011

I married a foreigner.



"Jedynym powodem za czy przeciw jakiemuś człowiekowi jest to, czy w pobliżu niego wznosimy się, czy opadamy.”

Mam nadzieje, że  ewentualni czytelnicy wybaczą mi tę afektację, ale chciałabym dzisiaj napisać o moim szalonym mężu,bo przy nim ośmieliłam się marzyć, nawet o zupełnie szalonych rzeczach. Bo chcąc odzyskać młodość trzeba tylko powtórzyć swoje dawne szaleństwa. W wieku dojrzałym nie każdy ma siłę i ochotę, aby tak się zatracić. Niektórzy, zbytnio zasiedzeni w miejscu, nagromadzili zabójcze złogi emocjonalne prawie zmurszenie. Tak niestety to obserwuję, kiedy przebywam od paru dni w kraju. Te względy ekonomiczne są zabójcze dla marzeń, sama teraz to odczuwam i nie mogę zaakceptować, ale zawsze warto wyruszyć w podróż pomimo wszystko, poczuć wiatr w piersiach, przeżyć inność. Żeby się jeszcze chciało!
Każda wyprawa to także nurkowanie w kalejdoskopie architektury, natury, historii, religii, może nowej miłości. Mnie fascynują niezmiennie duże lotniska, gdzie widzę wszystkie kontynenty, rasy, pokolenia, religie. Wywoływanie lotów do jakichś odległych miejsc np.Limy, Miami czy Jakarty to taka dla mnie  taka przygodowa legenda. A z Lufthansą zawsze rozśmiesza mnie komunikat " Meine damen und herr", przypomina mi sie film  "Kabaret" i dawne odległe czasy. Albo "per motivi di sicurezza", uwielbiam te zapowiedzi przed startem.
W tle Porta Felice w Palermo
Co pewien czas w telewizji powtarzają kultowy film „Śniadanie u Tiffanny`ego” z piękną rolą Audrey Hepburn. Chciałabym przypomnieć słowa piosenki „Moon river”, leitmotivu z tego filmu.
Jest ona dla mnie idealnym opisem mojego związku z nie zawsze rozważnym podróżnikiem, któremu młodzieńczej fanfaronady mogliby zazdrościć 20-latkowie. Może to być fascynujące jeśli wszystkie fantasmagorie wokół kamienia filozoficznego i tak zamkniemy w stwierdzeniu, że miłość jest źródłem wszystkich dokonań człowieka, intelektualnych i artystycznych.
Moon River……
Moon river, wider than a mile
I'm crossing you in style some day
Oh, dream maker, you heartbreaker
Wherever you're goin', I'm goin' your way
Two drifters, off to see the world
There's such a lot of world to see
We're after the same rainbow's end, waitin' 'round the bend
My huckleberry friend, Moon River, and me.
Wyobraźnia to jedyny wehikuł czasu, który przenosi choć ułudnie w odległy czas, w klimaty przeszłości. Wyobraźni uczył mnie C.W. Ceram, a właściwie Marek Kurt Wilhelm w powieści o archeologii – „Bogowie, groby i uczeni”. Czytałam ją po raz pierwszy może w szóstej, siódmej klasie? Pachnie dla mnie wspomnieniami pierwszych młodzieńczych fascynacji, ogromem i nieskończonością historii. Wróciłam do niej niedawno, ciut się zestarzała (napisana w latach 40.), bo wyniki badań są nieaktualne, ale bohaterowie nadal ogromnie fascynują. Schliemann czy Champollion to najwybitniejsi archeolodzy wszechczasów. Pierwszy, czytającemu mu ojcu mity greckie, z całym przekonaniem powiedział, że odkryję Troję. Drugi, geniusz językowy był przekonany, że odczyta hieroglify egipskie. Obaj dokonali tego, co zapowiadali. W książce Cerama roi się od takich szalonych, oddanych swojej pasji odkrywców, poszukiwaczy przygód. Autor opowiada kolejno o starożytnej rzeczywistości Grecji, Rzymu, Egiptu i państw Sumerów, Asryjczyków czy Babilończyków, by w końcu zgłębić tajemnice Azteków i Majów. Przeczytamy w niej o świetności i geniuszu owych starożytnych ludów, o doniosłości odkryć archeologicznych, w końcu o wręcz detektywistycznych zagadkach, jakie musieli rozwiązywać ci, którzy zgłębiali tajemnice prastarych języków. Książka pachnie przygodą, piaskiem pustyni, słońcem starożytnych miast nad Morzem Śródziemnym, tropikalną dżunglą, jest niesamowita.
Moje marzenia sprzed trzydziestu paru laty zamknęły się klamrą czasu. Razem z Kimem, moim niedawno poślubionym mężem, na statku „Herkules” z  RPM Nautical Foundation współpracującym z Waitt Institute , byłam świadkiem odkrywania skarbów starożytnych cywilizacji.  Kim, który był operatorem ROV- pojazdu zdalnie sterowanego, poszukiwał okruchów dawnego życia na głębokości ok.100m, wydobywał amfory, robił zdjęcia zatopionych wraków z czasów wojen punickich, podnosił precyzyjnie bezcenne skarby przeszłości.
A teraz mamy słoneczną emeryturę w Langwedocji i myślę sobie, jak miło i interesująco być z takim innym kulturowo człowiekiem. Gotuje dla mnie przysmaki z całego świata, a wino z naszych okolicznych winnic popijane od lunchu jest prawdziwą wodą życia, bo la cave c`est l`antre du sorcier,  toute l`energie humanisee. Tam jest inne niebo i ziemia, inne gwiazdy i nieśpieszna radość życia.Jakoś muszę przetrwać ten biznesowy pobyt w Polsce.
O winach jeszcze dużo będę pisała potem.