Nie wiem, czy mogę o tym napisać, czy nie będzie to bardzo obrazoburcze i " miserable", ale odkąd pamiętam, to nie lubiłam Świąt. I tak się teraz zastanawiam dlaczego. Wyjaśnienie nie jest skomplikowane. Jakby tak to podsumować, to muszę być dosyć nieszczęśliwa z tego powodu i pewnie tak jest. Moja starsza córka mówi, że nienawidzi Świąt, a ten fakt i mnie niepokoi bardzo.
I jak mnie drażnią te wszystkie szczęśliwe rodzinki, i zakupy, i prezenty i świąteczne przygotowania.
W moim dzieciństwie i wczesnej młodości okres świąteczny spędzaliśmy w domu, nie wyjeżdżaliśmy do babci, bo jedna wcześnie zmarła, a druga to była "babka" , a nie babcia. To już jeden powód do nieszczęścia. Rodzeństwo rodziców mieszkało w innych miastach, spotykaliśmy się podczas wakacji, nigdy na Święta, czasami z młodszym bratem Mamy, moim ukochanym wujkiem- bratem prawie,był tylko 14 lat starszy. Zmarł potem dosyć młodo, mieszkał z nami nawet przez jakiś czas. Ponadto charakter pracy mojego taty wymagał częstej nieobecności również i w tych radosnych rodzinnych chwilach. Prezenty dostawaliśmy na Mikołaja, najczęściej książki i cukierki, pamiętam takie kupowane od prywatnego wytwórcy, czekoladowe w kolorowych, błyszczących papierkach. One też były na choince. Mój brat, egocentryczny od dziecka, między bajki mogę włożyć opowiadania o opiekuńczym starszym bracie, zawsze te cukierki wyjadał szybciej ode mnie. Zawsze mi wszystko zabierał.
Z miłych chwil pamiętam,gdy mama chodziła na jakiś kucharski kurs i potem na święta przygotowała niezwykle smaczne potrawy. Tak było wytwornie i elegancko. Kupiła serwis do kawy, nowe obrusy, może sztuczną choinkę, bo taka była wtedy moda, nie pamiętam dokładnie. Upiekła jakieś torty, a nie tylko ciasta na dużych blachach, które zanosiliśmy kiedyś piec w pobliskiej piekarni. O, dawno to było, w pierwszych latach podstawówki.
Najbardziej święta lubiłam w czasach studenckich, zjeżdżało się do domu, spotykało ze znajomymi z liceum i podwórka.
|
słynny sylwester w domu u moich rodziców, sprzed lat-1981r., ja w srodku , blondie z lokami. Małgosia,moja najserdeczniejsza przyjaciółka, miedzy dwoma chłopakami po lewej zmarła w w 2007r., ta szczęśliwa para, wtedy rok po slubie, w głębi, dawno rozwiedzeni po okropnych przejsciach, urocza brunetka po lewej straciła ukochaną córeczkę, kiedy miała 7 lat, leżący na dole chłopak z wąsami, byłam z nim kiedyś na studniówce, obecnie wrak człowieka po ciężkim nowotworze, pozostali żyją bardzo przyzwoicie. Łącznie z fotografem, którego nie widać. Romek, po prawej, znamy sie od urodzenia, bo nasi rodzice się przyjaźnili, pochodzili z jednego miejsca i tez znali sie od urodzenia, wyjątkowo przemiły facet teraz i zawsze był. Wtedy bylismy studentami, obecne zawody to wiekszość nauczycieli. Ela, blondynka z lewej, pracuje w AGH, tam studiowała, lubilam do niej jeździć, do akademika Babilon, było tam tylu przystojnych chłopaków. Mariola, w środku w bialej sukience, miała ślub wtedy, 25 grudnia, przyjechali tylko najbliżsi, mąż Jacek powyżej niej, dla nich ten sylwester był jak wesele, bo mieli tylko skromne przyjęcie. Mieszkają w Krakowie. |
Każde jedzenie wtedy smakowało i łazienka tylko dla siebie. I absolutnie nadal nie była to magia świąt, ale najważniejsze były spotkania ze znajomymi.Rodzice mieli swoich przyjaciół i tak było oddzielnie prócz wigilii.
|
z córką w jakims hotelu. |
Potem wyszłam za mąż i chciałam na początku tak szczególnie i wyjątkowo urządzać święta. Lubiłam dla córek ubierać choinkę u rodziców, zawieszałam mnóstwo bombek i robionych specjalnie dla nich dekoracji. Dostawałam wtedy dolary od znajomego z USA, były kosztowne prezenty, wyszukane dania i wszystko ładnie podane. Szybko się okazało, że moje małżeństwo było nieudane, nie rozstawaliśmy się, bo dzieci małe, bo rodziców szkoda, a nie było tak tragicznie. Potem zarabialiśmy coraz lepiej i ja unikając tego sztucznego szczęścia, zaczęłam zamawiać wczasy w górach. Uczyłam córki jeździć na nartach, łyżwach. Na hasło święta dostawałam wysypki, szkoda mi było rodziców, na ogół wigilia była w domu i potem zaraz wyjazd, łącznie z sylwestrem. Mąż czasami sam jeździł do swoich rodziców i dzieliliśmy się dziećmi. Ja z młodszą córką, on ze starszą. Rozstaliśmy się definitywnie po kilkunastu latach, a wtedy to już zupełna rodzinna świąteczna tragedia. Znowu dzielenie się dziećmi, coraz starsze same nie wiedziały z kim spędzać te nieszczęsne święta. Potem w małym odstępie czasu umierają moi Rodzice, niedługo potem mój były mąż. I co ja miałam ze sobą robić? Wigilia z bratem, który reprezentuje zupełnie inne wartości życiowe? Z którym nie czuję żadnej bliskości? Było parę tych wigilii, całkiem bez sensu.
|
jedynym sensem wigilii u brata był kontakt dziewczyn ze swoim ciotecznym bratem. |
Już wolałam pojechać do moich byłych teściów, tam znowu było tak zawsze smutno. Córki dorosły, pewien epizod swojego życia spędziły w Anglii, min. i okresy świąteczne. To była ich taka ucieczka. Wróciły, poszły na studia, wszystko się niby ułożyło. Ale nadal ta nasza rodzinna dezintegracja nie służy rodzinności. Kiedy pomyślę Anglia, to cała kaskada wspomnień, ulubiona każdego "magdalenka". Poznaję Kima i zaraz wydawało mi się, że stworzymy nową rodzinę, będą święta, urodziny i całe to miłe szczęście.
|
Tutaj w Galerii Lafayette, tak wierzyłam, że wszystko bedzie super. No other way. |
Ale Kim wychowany na statkach, nie rozumie, co to znaczy rodzina i od paru lat znowu wymieniamy się z córkami, raz jedna , raz druga odwiedzała mnie we Francji, bo za drogie były bilety dla obydwu na 4-5 dni, one nigdy nie chciały zostać dłużej niż do sylwestra. I taki tu był skomplikowany dojazd, samolot, i pociąg, i autobus i dwa dodatkowe noclegi w hotelach, bo nie było połączenia. I co za święta we Francji, czy Anglii, sama komercja i jeszcze zimy nie ma! Kim nawet ryb nie lubi i kolacja wigilijna to jakaś egzotyka dla niego. I cóż z tego,że polubił pierogi. Przyjazd do mnie, najczęściej przez Barcelonę lub Paryż był dodatkowym bonusem, ale i tak nigdy nie spotkałyśmy się razem, no raz na Wielkanoc, kiedy zostały na dłużej, bo i pogoda już u nas letnia była.
|
W Beziers z Magdą. |
|
Barcelona |
|
Z przyjaciółmi z Beziers. |
I dlatego kupiłam dom w Polsce, może wreszcie polubię Święta dla córek, ale to dopiero ewentualnie na drugi rok, gdy ten dom wyremontujemy, jeśli do tej pory Kim jeszcze tu będzie. Wyjątkowo Polska mu "nie leży". Może polubię święta, gdy córki wyjdą za mąż, przecież już są całkiem dorosłe, i wtedy nie będę się martwić, że coś nie tak ze mną i nie będę się zadręczać moimi matczynymi obowiązkami. Będę żyła dla siebie i męża i wolałabym w ciepłym klimacie, jednak tak i na pewno.