Moja lista blogów

czwartek, 3 kwietnia 2025

Dzieci z Bullerbyn- for ever.

 Bohaterki Dzieci z Bullerbyn czyli z Hałasowa stają się bliskie małej Matyldzi.  Anna Lisa Britta oraz chłopcy Ole i Bosse to odpowiednicy najlepszej grupy przyjaciół Matyldzi czyli Gaja Oliwka Zuzia oraz ich jedyny kolega Erni.  Ale babcia musi zmieniać tekst przy czytaniu, bo wnuczka nie rozumie wielu słów.

Babcia Ala, gdy była małą Alusią bardzo ubolewała, że mieszka na parterze, bo nie miała balkonu. Zazdrościła koleżankom takiego wiszącego miejsca, a jednocześnie bała się tam wychodzić, gdy balkon znajdował się na wyższym piętrze. Dzieci z Bullerbyn, opasłą grubą książkę Alusia czytała chyba w trzeciej klasie. Przyjaźniła się wtedy z Elą, która mieszkała na czwartym piętrze, ale w innej klatce, a właściwie z drugiej strony bloku.  Planowały zastosować patent z książki związany z przesyłaniem listów. Przesyłowy sznurek zahaczałby o inny balkon i listy mogłyby trafić w niepowołane ręce. Wysyłały sobie sygnały latarką na klatce. 
Z Elą i bratem.
Jej córka Dominika mieszkała w dzieciństwie w wieżowcu. Tam przyjaźniła się z Magdą, z parteru. Na szczęście mieszkały w jednym pionie, to przesyłanie listów po sznurku było ich ulubionym zajęciem. Rodzice obawiali się, żeby Dominika za bardzo nie wychylała się z balkonu. Mieszkali na czwartym piętrze. Małoletnie wielbicielki filmu  Dirty dancing najbardziej lubiły kłaść sobie listy na wycieraczce, zadzwonić  dzwonkiem i znikać. 
Dominika w bluzie z Pocahontas. Rozpoznaję skarbonkę z Londynu i książki o Mary Poppins/moje stare/

Jeszcze rodzinka w komplecie, chyba pierwszy raz na blogu. Przywitanie Nowego Roku 2000, Svidnik Słowacja. Zostało potem niewiele lat razem.

Trzy pokolenia, a zabawy i lektury takie same. Najprostsze rozrywki oparte na przyjaźni i koleżeńskości, byciu razem i  przynależności. 
Szkoła "dwójka" dla dzieci z Polnej Iłżeckiej Mickiewicza  ze swoim zimowym lodowiskiem stała się ulubionym miejscem spotkań przez parę zimowych miesięcy.
To było już w siódmej klasie.  Siostry Ł. zadawały szyku w takich fajnych dresach ze sztucznych materiałów z lampasami i kantem. Ale mi się podobały i zazdrościłam im. Miałam takie zwykłe bawełniane, wypychały się na kolanach, ale jeździłam  na łyżwach znakomicie, czasami w parze z jakimś kolegą przy piosence "canli. " czyli Can`t live  Harry Nilssona, czy Mummy blue  Los Top Pops i Sacramento  Middle of the Road. Od dwóch lat miałam już swoje figurówki. 
Mama Grażyny narzekała, że nadużywamy jakiś świętych słów,  a my  "Juayn" You are in  Sacramento  " ełandyfltał" a wonderful town sing sing sing din..
W ogóle zespół Middle of the road królował wśród młodszej młodzieży w latach 70.
Teraz śpiewamy z Matyldzią:
Where's your mama gone (where's your mama gone)
Little baby, Don? (Little baby, Don?)Where's your mama gone? (Where's your mama gone?)Far, far away
Last night I heard my mama singing a songOoh we, chirpy, chirpy, cheep, cheepWoke up this morning and my mama was goneOoh we, chirpy, chirpy, cheep, cheepChirpy, chirpy, cheep, cheep chirp
Z Matyldzią zanim pojechała z mamą do Islandii.

I kolejne nostalgiczne  wspomnienie gotowe. Czytacie Dzieci z Bullerbyn swoim wnuczętom czy jeszcze może swoim  pociechom? Lekturę z pewnością wolą dziewczynki.
 Pamiętacie zespół Middle of the Road? Fajne mieli przeboje, takie melodyjne, słowa najprostsze na świecie. Matylda szybciej nauczyła się piosenki niż ja.




środa, 2 kwietnia 2025

Gdy chciałam spotkać cały świat.

     To moje poniższe  opowiadanie zostało wyróżnione  w dwóch zbiorach wspomnień poświęconych  Papieżowi Wojtyle. Pierwszy raz zaraz po Jego  śmierci, a drugi raz,  obecnie w 20-tą rocznicę śmierci.  Zmieniłam tylko niektóre cyfry. W lokalnych   periodykach.

Nie jestem szczególnie religijna, nawet skłonna do agnostycznych przekonań, ale lubiłam przyjazdy naszego Papieża do Polski. Moje opowiadanie, w kwestii jasności, nie jest związane z wiarą, ale z tą szczególną sytuacją, która wydarzyła się w dniach 14-15 sierpnia 1991 roku w Częstochowie.  

Wpisy z autentycznego notesiku córki. Zdjęć nie ma😢

  Gdy teraz z perspektywy ponad 30 lat, próbuję przypomnieć sobie motywy swojego wyjazdu do Częstochowy na spotkanie z Papieżem, to myślę, że to był impuls. Taka charakterystyczna dla mnie chęć przeżycia czegoś niezwykłego i nie przeczuwalnego nawet, czegoś mistycznego, ale niekoniecznie związanego jedynie z wiarą i kościołem. Poprzedniego dnia, pamiętam jak dziś, słuchałam w kuchni audycji radiowej i entuzjastycznych relacji młodych ludzi z Częstochowy. Były śpiewy i etniczna muzyka. To pewne,  że w takim momencie ogarnęła mnie ogromna nostalgia za młodością. Chociaż miałam zaledwie 33 lata, od 8 lat w małżeńskim związku, który przeżywał swoje wzloty i upadki, to czułam się już staro i trochę nawet nieszczęśliwa, zajęta dwoma córkami, siedmioletnią Magdą i dwuletnią Dominiką. Powoli zbliżał się już koniec wakacji, a ja tak bardzo chciałam przeżyć coś nieoczekiwanego, coś co wskrzesi na nowo moją awanturniczą i łaknącą wrażeń naturę. Jednego dnia zobaczę cały świat, wszystkie rasy i ich malownicze kostiumy, usłyszę egzotyczną muzykę, będę świadkiem radości i entuzjazmu młodości. Porozmawiam w różnych językach i poczuję się znowu szalona i spełniona,  tak wtedy myślałam.

 Osoba Papieża była dla mnie ważna, jak wtedy dla prawie wszystkich Polaków. Przypominały mi się poprzednie  Jego pielgrzymki,  w 1979 roku, kiedy byłam jeszcze na studiach i w 1983, kiedy wyszłam za mąż, a moi rodzice byli na spotkaniu we Wrocławiu. Przywieźli solidarnościowe ulotki. Pamiętam tamto ogromne wrażenie.


Podjęłam spontaniczną  decyzję -jadę do Częstochowy. I zabieram ze sobą moją siedmioletnią córkę Magdę. Dostałyśmy się tam autostopem- to był mój kolejny szalony pomysł- najpierw do Kielc o 4:00 nad ranem, a potem do Częstochowy, razem 200 km. W ogóle pierwszy raz jechałam do Częstochowy i to od razu na spotkanie z takim Gościem.😃 To, co stamtąd pamiętam najbardziej, to niekończący się tłum ludzi z całego świata z transparentami nazwy krajów i flagami oraz przebój spotkania  Abba  Ojcze. Około południa zajęłyśmy pozycję strategiczną do udziału we mszy świętej powitalnej. Rozbiłyśmy obóz w parku na górce w towarzystwie Hiszpanów z Pampeluny, Włochów z Wenecji,  przemiłych Maltańczyków oraz pomocnego mi bardzo Pawła z Sandomierza.

Nosił Magdę na rękach uczył, używać lornetki i zaprowadzał do toalety. Pamiętam Włoszkę Laurę, rozmawiałyśmy o ówczesnym telewizyjnym przeboju miasteczko Twin Peaks i pytałam ją czy jest Laurą Palmer😁.

Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Maltańczykami, mówili z takim uwielbieniem o naszym Papieżu i bardzo interesowali się Polską. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że będę miała okazję  nie raz zobaczyć piękną Maltę w przyszłości i poznać kulturę i zwyczaje moich nowych przyjaciół. 

W czasie mszy świętej powitalnej widzieliśmy Papieża z bardzo daleka. Magda martwiła się, że nie może go dostrzec przez lornetkę, bo nie wiedziała, gdzie go szukać. Pamiętam jak jej tłumaczyłam, szukaj takiej wysokiej czapki, a Papież wtedy był w swoim birecie. Do tej pory żartujemy wspominając tę sytuację. 
Wieczorem rozpoczęło się modlitewne czuwanie maryjne w Sanktuarium Jasnogórskim Jestem przy tobie, pamiętam, czuwam. A my z Pawłem i  Magdą na jego ramionach oraz Josephem z Malty rozpoczęliśmy wędrówkę po obozach uczestników spotkań. Atmosfera oraz entuzjazm Papieża wydawały się  wszystkim udzielać. Spełniało się to, czego Papież życzył  przybyłym, dobrej zabawy i poczucia wspólnoty. Było bardzo ciepło. Tańczyliśmy z Hiszpanami i Brazylijczykami, śpiewaliśmy z Rosjanami, Włochami i innymi narodowościami.

Bawiliśmy się w jakieś wyliczanki z Amerykanami, rozmawiałam z całym światem, jak o tym marzyłam i wszędzie czuło się przyjaźń, miłość, muzykę i niewiarygodną więź. Papież łączył  wtedy ludzi- to niezaprzeczalny fakt. 
Jaka fajna pisownia Częstochowy od Niemców.

Jestem przekonana, że moje dobre kontakty ze starszą córką Magdą, obecnie już czterdziestoletnią, jej tolerancję wobec moich szalonych pomysłów zawdzięczam temu spotkaniu. Wytworzyła się między nami wtedy jakaś tajemnicza mistyka,  a słowa Papieża, których Magda nie rozumiała, ale na pewno czuła, zostały głęboko w mojej  w mojej pamięci i mojej własnej interpretacji.
         A wy jakie macie wspomnienia z tamtych dni?



czwartek, 27 marca 2025

Dawno temu na wakacjach w Bułgarii /z pamiętnika/.

Już zamieszczałam  krótko to opowiadanie wcześniej, ale usunęłam, bo wysłałam na konkurs literacki w cyklu Nostalgia. 

 A teraz po obejrzeniu filmu Bogini Partenope poczułam się jak bohaterka, szczególnie ta w końcówce filmu😁 i pomyślałam, żeby podzielić się z wami na nowo  tą awanturniczą przygodą. Mało zdjęć z tamtych czasów, albo niewyraźne. A koleżanka nie lubi prezentować swoich zdjęć.

Nasze dwie bohaterki to Alis i  Megi,  urodziwe i kokieteryjne  dwudziestolatki, które w czerwcu zaliczyły swój pierwszy rok studiów. Są ambitne i pracowite, chętnie wszystkiego się uczą. Obie na studiach humanistycznych. Megi  na najlepszej uczelni w kraju. Znają się od dziecka.

 Gdy odwiedziły rodziców podczas świąt wielkanocnych, to na dziewczyńskich pogaduszkach w  Staromiejskiej, lokalnej kawiarni niedaleko ich domów, zaplanowały wakacyjny wyjazd.

Jest rok 1979. Papież wystosował już do Polaków słynne zawołanie „ Nie lękajcie  się”, ale Breżniew  jeszcze dobrze się miewa.  I Agent 007 Roger Moore w fimie Moonraker ma nadal wiele akcji do wykonania w walce z komunizmem, ale nie w naszych kinach.  Jednakże atmosfera krakowskiej wolności, odwagi, poczucia kosmopolityzmu wpływa na dziewczyny bardzo mobilizująco. Alis wprawdzie studiuje w zaściankowym Rzeszowie, nazywanym przez nią Klerykowem wg Żeromskiego, ale regularnie odwiedza koleżankę w Krakowie. Prócz swoich studenckich przedmiotów, bardzo lubią uczyć się języków obcych. Megi  postawiła na niemiecki, Alis na angielski i francuski. Obie dobrze mówią po rosyjsku. Na krakowskim  Rynku chętnie rozmawiają z różnymi obcokrajowcami. Na dyskotekach tańczą przy Abbie, Bee Gees, Boney M.  Na studiach rozwinęły się w kierunku Queen, Pink Floyd, Led Zeppelin. Lubią też kabaret, a szczególnie piosenkę Kaczmarka Pero, pero.

Są beztroskie, radosne i bardzo dziewczęce. Megi to jedynaczka urzędniczej pary, Alis natomiast, to ukochana córa tatusia i siostra starszego brata.

W lipcu Alis musiała odpracować czterotygodniową praktykę jako kolonijna wychowawczyni.

Dzieci ją uwielbiały, i tak  do tej pory💓 ZOO w Poznaniu.

Megi  też coś miała i dziewczyny wcale się nie widziały. Przed samym  wyjazdem na kolonię  Alis zakupiła miejscówkę na wyjazd do Warny  na 31 lipca  przez Budapeszt z wymianą na 1200zł, a do Bułgarii na 1500zł.  Komunikują się tylko listownie. Nie mają w domu telefonów. Megi  kupiła bilet później. Miały 2 dni na przepakowanie się. Materace  gdzieś się kupiło, i śpiwory nawet dało się załatwić.  Harcerska składnica  najlepsza na zakup namiotowych akcesoriów, menażka, latarka, kostki do podgrzewania itd. Namiot  pożyczony. Plecak wypełniony  w połowie jedzeniem na kempingowe czasy,  konserwy, zupy w torebkach, kisiele, krem nivea na sprzedaż i do użycia, kosmetyki do swojej higieny, trochę podstawowych leków. Ubrań mało, ale starannie dobieranych. Alis tak pisała do rodziców, żeby ją przygotowali na wyjazd:

Dziewczyny, chociaż młodziutkie studentki, mają już doświadczenie w podróżowaniu za granicę. Alis nawet zwiedziła już  częściowo Afrykę Północną, bo jej ciotka pracowała w Libii. Stąd rozwinęła zainteresowania językiem francuskim i kolonialnymi wpływami Francji oraz Anglii.  Megi  ze swojej Galicji bardziej jeździła w kierunku dawnego  cesarstwa Austro-Węgier i kształciła niemiecki. Do enerdówka i pepików, jak się kiedyś mówiło, jeździły na drobne zakupy. Zawsze ktoś odstępował im tzw. książeczki walutowe. Mają nawet ze sobą po 20 dolarów i marek, co było znaczącym zastrzykiem finansowym.

Kemping Gałata koło Warny okazuje się ich domem przez najbliższy czas i zaczynają się ich trzy sedmice na morieto.

Poznani w przedziale  chłopcy z Bydgoszczy stają się ich „rodzicami” i powiernikami. Pomagają rozbić namiot, gdy przyjechali w nocy i podsuwają potem wspaniały pomysł udawania turystek z Finlandii. Oni podawali się za Szwedów i dziewczyny w terenie do nich lgnęły. Jeden z nich   ma brata w Sztokholmie i znają tamte realia. Ponadto popularność szwedzkiej Abby też czyniła ten kraj bardzo lubianym. Jako Finki, dziewczyny zdawały się być z lepszego, chociaż nieznanego świata.

Gorące poranne słońce zrywa z małego namiociku, a przed nimi Morze Czarne, ciepłe, czyste, piękne, najpiękniejsze. Złoty  miękki piasek  wokół  jak okiem sięgnąć,  łagodne fale i słońce. I chociaż gorąco, i skwar, i żar, to nie kojarzy się z Albertem Camus i jego Upadkiem.  Pierwsze zetknięcie blondynek pod upalnym niebem skończyło się wieczorem „na wieszałkie” jak mówili Bułgarzy, ale na nocnej dyskotece  przy przeboju Donny Summer Hot stuff, były dosłownie i w przenośni.

Bułgaria lat 70-tych i  jej czarnomorskie wybrzeże jest szykowne, wyrafinowane i bardzo egzotyczne dla turystek z Polski. Inny krajobraz i ziemia, dużo ukwieconych miejsc, różanych ogrodów, innych  nieznanych drzew i krzewów,  bardzo soczysto zielonych i kolorowych. Jest po prostu pięknie.  Arabskie reminiscencje  ubiegłorocznych wakacji przypominają się  Alis w ich radosnej folklorystycznej muzyce i jedzeniu. Zabawne, że do drugiego dania dają bułki. Turyści z zachodniej Europy przemykają w samochodach z otwieranym dachem, tak się mówiło. Słowo  kabriolet było znane w odniesieniu do  jednokonnego powozu tylko, jak autorka pamięta. Mnóstwo zagranicznych turystów, a przodują młodzi Jugosłowianie i Włosi, starzy Niemcy oraz Turcy czy Arabowie. Ci ostatni czują się w Bułgarii jak u siebie, zważywszy ich wielowiekowe panowanie w tym kraju.

Alis i Megi to oczytane młode kobietki.  W empikach czytają też zagraniczną prasę, a w polskich gazetach felietony  Głowackiego,  Kisielewskiego, Passenta.   Alis to studentka filologii polskiej, Megi studiuje socjologię,  czytają  wszystko co należy.  Elitarna krakowska atmosfera już zakiełkowała w ich umysłach. Lubią przesiadywać po kawiarniach i popisywać się wiedzą na różne tematy, używać wyrafinowanego języka zaczerpniętego z  filmów i piosenek. Takie pretensjonalne zachowanie przenoszą do rozmów z nowopoznanymi chłopakami. Nie uwierzycie, ale jeden z pierwszych wieczorów spędziły w luksusowych Złotych Piaskach- Zlatni Piascy. Po angielsku mówiły Golden Beach, a do tego już blisko do Miami Beach. Też się wydarzył w przyszłości. Wieczór był  w towarzystwie Janoza i Malicza, a rozmawiały wtedy o partyzantce jugosłowiańskiej, bitwie nad Neretwą i Josipie Broz Tito. Wystarczyło tylko dokładnie śledzić losy Franka Dolasa w filmie Jak rozpętałem II wojnę światową i wiedza się przydaje. Alis była specjalistką od filmów. Uzupełniały się z Megi. Oddzielnie rozmawiają po niemiecku i angielsku, razem po rosyjsku. Arystokracja przechodzi  na francuski, pije czerwone wino i je kozie sery w szopskim salat.  Jest jak w filmie Do widzenia do jutra.  Dowiadują się,  że chłopaki mieszkają w Prisztinie. Nie mogą przypuszczać wtedy, co się tam będzie działo  za parę lat.  Jak piękna Jugosławia krwawo się rozleci i dotąd jeszcze republiki walczą o swoją niezależność.

 Ale niech czas znowu się cofnie. W lokalach oprócz narodowych wieczorów słychać przeboje, które dziewczyny znają z „trójki” – in the summer time when the weather is high.. have a drink, have a drive, go out and see what you can find. Bardzo im się podobają ukwiecone  lokale na plaży.  Wydają się luksusowe i ekskluzywne.  Wejście na plaże  jest płatne, to też ich zadziwia. Najdroższe wejściówki zdarzyły się w Złotych Piaskach. Nie widziały w Polsce takich  miejsc.

Następnego dnia po  mlecznym  śniadaniu, małej brazylijskiej kawce z Angelo, chłopakiem z kempingu,  dziewczyny wychodzą przez bramkę i zastanawiają, co będą robić. Miła niespodzianka, bo Malicz i Janoz czekają na nich w swoim srebrnym samochodziku Renault 5. Dziewczyny, zabieramy was do Drużby i winnicy. Plaża szeroka, złota i idylliczna, tak samo piękna jak w Złotych Piaskach. Łagodne fale wyrzucają na brzeg czarne muszle. Spacer wzdłuż plaży, beztroska, radosna pogoda ducha i zabawne rozmowy w różnych językach.

Janoz jako  Alain Delon😁

Wizyta w winnicy i krótka degustacja win.  Tylko słodkie im smakują. Wszędzie  białe lub czerwone  obrusy z charakterystycznymi ludowymi deseniami, ceramiczne czy gliniane brązowe wyroby z wzorami. Tę miłą atmosferę zepsuło pytanie  Janoza, słowami popularnej wtedy piosenki, do you think Im sexy like Rod Stewart, a czy mogę być twoim sexuology profesor?, come on honey, tell me so.

A czy nazywasz się profesor Higgins? Sorry? A może Pigmallion? Jeśli tak, to mogę być twoją Galateą. I tutaj Janoz trochę się zagubił. Już od czasów liceum Alis miała taki zwyczaj zaskakiwać chłopaków jakimś obcym słówkiem, czy pytaniem. To była taka obrona przed odrzuceniem. I tak jestem od niego mądrzejsza, to niech spada. Chociaż Janoz bardzo  jej się podobał, podobny do młodego Alaina Delona, trochę  starszy od dziewcząt, dobrze mówił po angielsku, to shy baby  musiała odmówić. Malicz wobec Megi, samaja liepota,  był nadal szarmanckim dżentelmenem i rozumiał, że wracamy o 22, bo jesteśmy „ z rodzicami” na kempingu.

Kolejnego dnia  „ Jugosławianie”  uparcie czekają rano na kempingu i witają ich słowami  w swoim języku, żartując, że niby przed hotelem Odessa czekają   cały dzień i „demonstrativno nie każem o seksie- recze profesor seksolodzi”. W samochodzie przygotowali taśmy z muzyką narodową i uczyli ich serbo-chorwackiego, typu ty jesi moje sonce, ja tiebie volem etc. Nie zaborawam nikagda.  Następnego dnia wyjechali, ale jesienią wrócili  z wizytą do Krakowa. Tacy byli ambitni w zdobywaniu. Ale to już inna historia.

Zdarzyło się, że dziewczyny zostały cały dzień na kempingu,  a tu  przyjechał autobus Arabów z Syrii i Jordanii, jakby antycypacja  słynnego przeboju Jolka, Jolka. Przyjeżdżały różne autobusy z turystami, Arabowie też się zdarzali. Rozeszli się po kempingu i wszyscy z magnetofonami kasetowymi puszczali  swoje  taneczne melodyjne piosenki.  Totalna dla młodych ludzi egzotyka. Wszyscy tańczyli, rozmawiali.  Arabowie znali angielski, francuski. Dawni koloniści zostawili trwały ślad. Alis  i Megi w tamtych czasach bardzo pasjonowały się innymi kulturami i religiami.  Planowały nawet podróż do Japonii koleją transsyberyjską do Władywostoku, z przystankiem w Mongolii, z powrotem przez Indie. Dużo marzeń zrealizowały w ciągu wielu następnych lat. Tymczasem przypomniały Arabom   pięć podstawowych obowiązków muzułmanina jak ręka Fatimy, a im szczęka opadła ze zdziwienia.

Dziewczyny miały taki rytuał . Najpierw śniadanie z polskimi chłopakami, najczęściej mleko z bułkami i serem kozim. Czasami podgrzewały  coś do zjedzenia na ciepło na takich małych kostkach, które się podpalało. Wzięły ze sobą parę zup w proszku. Wyglądało to bardzo niecodziennie, bo ludzie zwykle mieli jakieś palniki, kuchenki  gazowe. Pękały ze śmiechu obserwując samych siebie. Potem jechały autobusem albo stopem do Warny. Wysiadały gdzieś  niedaleko  placu Cyryla i Metodego koło Wielkiej Cerkwi

Na zdjęciu Alis w swojej arabskiej sukience.

i potem szły  Primorskim Bulwarem do morza na plażę. Podziwiały piękne secesyjne kamienice. Miasto wydawało się  bardzo przyjazne dla turystów, słychać było folklorystyczną muzykę, kelnerzy często występowali w ludowych strojach. Ale zapraszali czasem po francusku.  Dłuższy  czas wisiał taki baner nad ulicą z napisem Sedmica na morieto z datą początku sierpnia 1979 roku.  Czytały cyrylicę, to były ich  bardzo beztroskie tygodnie nad morzem. 

Kolejnym posiłkiem był duży arbuz spożywany na plaży, do tego pomidory i takie niby bułki „wrocławskie”, oraz soczyste winogrona i brzoskwinie. Popijały z butelki wielkim schweppesem. Raz, a była to niedziela 12 sierpnia  niosły wielki arbuz, kolejna antycypacja i Baby z Dirty dancing, a pomoc zaoferowali dwaj przystojni chłopcy. Dwóch Milanów z Belgradu przejęło się, że taki wielki arbuz i jeszcze większą butelkę schwepessu niosą dwie słabe dziewczyny. I tak spędziły resztę niedzieli już w czwórkę żartując na temat Japanese camera czyli radzieckiej smieny i gdzie kto mieszka. Dziewczyny oczywiście w hotelu Odessa, 

Do hotelu  oczywiście prowadziły odeskie schody😍



Upał widać po minie😀A co na głowie?

a chłopcy jako pustelnicy w Wielkiej Cerkwi.   Śmiały się opowiadając realia życia w swojej ojczyźnie, szczególnie na temat wymiany dolarowej  i o tym jak wszyscy zazdroszczą Jugosłowianom. Bo na zachodzie bez zmian.  Zawsze miały w portfelikach tych parę dolarów i marek. Bo zakupy pamiątek w tzw.  CoreCom koriekomie, odpowiedniku polskiego pewexu robiły  przed samym wyjazdem.

Obowiązkowym punktem programu było Mauzoleum naszego Władysława III Warneńczyka. Dotarły tam na piechotę, bo akurat nie trafiał się autostop.  Wróciły już autobusem za 50 stotinek. Przestrzenne historyczne miejsce , ogromny Park z makietą bitwy , zadziwiło to  dziewczyny, pomyślały nad wielkością Polski w tamtym 1444roku. Tak a propos, to najłatwiejsza data w historii.

Chciały też podjechać pod turecką granicę do słynnego Miczurina, obecnie Carewo. Nazwy już nie musieli zmieniać, taka współczesna dygresja, przecież Miczurin dużo dobrego zrobił dla przyrody i środowiska naturalnego.  Wyruszyły pociągiem do Burgas. Tam wysiadły i trochę pozwiedzały, jak zawsze ciekawe świata i ludzi.  Myślały, że prześpią się na dworcu, a rano pojadą dalej do Sozopola, Primorska i Miczurina.  Nasze dziewczyny były pod dobrą gwiazdą w Bułgarii. Kiedy okazało się, że dworce zamykają na noc /!/,  znaleźli się przyjaźni Bułgarzy, którzy użyczyli noclegu, nakarmili i przestrzegali, żeby dalej nie jechać, bo nie ma dobrego połączenia. Ciekawe pogaduszki o wspólnocie demoludów ciągnęły się długo w noc. Tu przydał się rosyjski. Alis przez rok miała tzw. SCS czyli starocerkiewno-słowiański  i historię języków słowiańskich studiowały na żywo.  Wróciły do Warny i na swój kemping, gdzie  przez kilka dni odpoczęły od wrażeń i poopalały się w towarzystwie swoich „rodziców” oraz miłych  czeskich studentów z Trnowa,/ nie mylić z Vieliko Tyrnowo/ a właściwie Słowaków. Bardzo zachwalali swoje miasto i zapraszali do siebie.  Wszyscy jedli arbuzy i próbowali różne rakije. Ohyda. Wieczorami wspaniałe dyskoteki i Dancing queens to dziewczyny, having the time of the life posiadając One way ticket z zespołem Eruption.

Jedno z moich ładniejszych zdjęć z czasów studenckich. W tle słowacki student.


Projekty na zwiedzanie nadal  były obecne. Po śniadaniu jak zwykle idą na stopa z planami na Bałczik.  Zatrzymuje się biały wolksvagen z otwieranym dachem, a w środku dwóch  młodych miłych Włochów, Moreno i Ivano. Kiepsko mówią cywilizowanymi językami, ale chętni pojeździć z nimi i zobaczyć bułgarskie historyczne miejsca.  Czuły się jak w filmie, gdy wiatr rozwiewał im włosy, stawały podczas jazdy i krzyczały one way ticket.  Bo pierwszy raz w takim samochodzie.

Bałczik, Albena, niedostępna Kaliakra. Miejsca wielu tragicznych wojen już od czasów wczesnochrześcijańskich, potem z Imperium Osmańskim, z Rosją. Ślady rzymskie,  ragazzi qualcosa capisci.  Bałczik już od czasów greckich jako Dionizopolis, potem grecko-bizantyjska forteca ma długą i wspaniałą historię.  Religie zostawiały ślad,  stąd meczety wymieniają się z cerkwiami, a jest ich kilka.  Piękne położenie upodobała sobie królowa rumuńska  Maria, bo  też zdarzył się  epizod rumuński tego  uroczego miasteczka i postawiono dla pięknej monarchini imponujący  orientalny pałacyk.

Prawie jak królowa. W jednych butach i może jeszcze japonki.

Młodość,  radość, uroda tej grupki krótkotrwałych  przyjaciół była  piękna jak otaczająca ich przyroda i zabytki. Śmiali się i radowali z każdej możliwości porozumienia się. Jedna z dziewczyn powiedziała, że czuje się jak Isadora Duncan, dobrze, że nie ma szala. Ale ragazzi chyba nie zrozumieli, co miała na myśli.  Na plaży bawili się falami, krzyczeli, skakali jak dzieci. Bellissime.

Ale byłam strzaskana słońcem.

W ostatni dzień pobytu sprzedały Bułgarom na kempingu swoje materace, śpiwór, okulary, nawet poszły rozpoczęte kremy nivea.  Zakupiły parę pamiątek, olejki różane, gliniane dzbanuszki, obrusiki, bieżniki to były wtedy, rakije, koniak Slanciv Briag, pocztówki.

Żegnały Warnę z wielkim rozrzewnieniem i wzruszeniem oraz Bułgarów, przyjaznych, serdecznych,  przemiłych ludzi.  W drogę powrotną ruszyły oddzielnie,  Alis przez Budapeszt, Megi przez Lwów, bo przecież bilety kupowały też oddzielnie i nie porozumiały się w tym zakresie.

 I koniec beztroskiego dzieciństwa i  szczeniackich wygłupów, czas wracać na pokład jawy. 

Dziewczyny skończyły studia z wyróżnieniem. Megi wyjechała za granicę, Alis wróciła do rodzinnego miasta. Z powodzeniem realizowały swoje zawodowe  kariery. Wyszły za mąż. Potem ich drogi  częściowo  się rozeszły.  Wychowały dzieci i doczekały się wnucząt. Czas płynie nieubłaganie. Nadal dużo podróżują  ze swoją dawną ciekawością świata i ludzi. Spotykają się on-line. Tamte wakacje często wspominają, chociaż widziały potem wiele ciekawszych miejsc, ale tamto było jak sweet sixteen, gdzie wypadało być niedojrzałym, bez pieniędzy, podróżować stopem , nie malować się i pić mleko na śniadanie.💓
            

czwartek, 13 marca 2025

Home sweet home , Alabama? No, Silesia.

Gdy siedzę tu  przy biurku w swojej wiejskiej hacjendzie mam dzisiaj przed sobą zimowy pejzaż w dwóch ramach  okiennych.  Widzę leszczynę , zaczęła pylić w tym tygodniu, niektórzy już narzekali na katar.  Krzewy rododendronów nieśmiało otwierały pączki.

A tu widać moje wygodne łóżko😀. I aniołki

W głębi rozmaite "choinki" i samosiejki, które w lecie zielenieją i rozrastają się bezkarnie.  Przebiśniegi, krokusy, zawilce  upiększały  trawę, którą powoli skutecznie atakuje  mech.




  Już wczoraj pokryłam je specjalnym nawozem.   A mała gromba- regionalizm świętokrzyski- zbocze, urwisko- z tym śniegiem przypomina saneczkowe górki. Obecnie rzadki już widok  dzieciaków wesoło  zjeżdżających z górek. Jadą w Alpy, do Włoch czy Austrii. I tu proszę mój wnuczek Kuba w Livigno.

Lubię  przyjeżdżać na wieś, bo oddzielam się od mojego życia w rodzinnym mieście.  Przybieram tu inną osobowość, mówienie po angielsku stwarza taką iluzję. Tu jestem Housewife- żona domowa,  ale nie desperate or mad one.  Taka do towarzystwa💖. Na pewno nie Martha Stewart.  Amerykański Gospodarz, który bardziej utożsamia się ze Szkocją dostarcza mi    filmowych wrażeń od rana. Dzisiaj jakby bohater Benji  i sam Kieran Culkin w Oskarowej roli w filmie Prawdziwy ból wstąpił w nasze skromne progi.  Wszystko nazywane jest  popularnym słowem f*,  po pierwsze f* snow-śnieg, f* cold-zimno f*Poland,  f* news, f*Trump- o tym już słyszę od wakacji. A Trump już nie lubi  nasty-niegrzeczny, nieprzyjemny  EU, nie chce być ripped off- oszukiwanym. Chce make America great again.  Co za ulga, że Gospodarz utożsamia się ze Szkocją. I już się martwi o Matyldę i Dominikę, które wybierają się na Wielkanoc do USA.

 Jego szkocki duch  czasem objawia się w żywieniu, bo kupuje kaszankę, która przypomina mu haggis, a niemiecki  geist od  emigrantów z Milwaukee to leberwurst. Owsianka to już takie internacjonalne jedzenie, ale naleśniki z bekonem to po amerykańsku. Śmierdzi w całej kuchni, pomimo pochłaniacza.

Czasami jest ekstrawagancki jak Dali😁That`s me tak mówi. Oglądaliśmy film o artyście. Niebanalny jak twórca,

Ja lubię śnieg,  naprawdę, pokrywa wszystkie gospodarcze niedostatki, dookoła jest ładniej, czysto z pewnością, a drzewa i krzewy  ciepło ubrane.  Podczas tego nagłego wiosennego ataku zgrabiłam przynajmniej liście i gałęzie. Nawet zasadziłam bratki.


  Chyba  pierwszy raz od dawna  na początku marca wystąpiła taka ciepła pogoda.  Na ogół przyjeżdżam tutaj o tej porze z powodu urodzin Gospodarza. Nie pamiętam podobnego ocieplenia. Zwykle jeździłam wtedy na nartach na Stogu Izerskim. A tu proszę choćby Karaiby,
American beauty😁

Idę na spacer. Dokończę potem. A śnieg pada, dom wygląda ładniej otoczony bielą, ale jest mokro, bo tylko 0 stopni.

Tak się składa,  że moje obowiązki housewife, to przede wszystkim towarzystwo,  Freddy the cat, chociaż  słyszy stale różne czułe słówka, to   nie odwdzięczy się słownie, może zamruczy. Ja chociażby powiem jakiś komplement chwalący krewetki, fasolę z grzybami, tudzież wspomniane naleśniki, już na słodko.  Gospodarz jest znakomitym kucharzem. Zakupione też zostało urządzenie do robienia gofrów.

Dżemów pod dostatkiem, zarówno peanut butter i obowiązkowo maple syrup.  Żebyś tylko była, to jestem i przypadkiem nie narzekała, czy zmieniała położenie czegokolwiek w tym domostwie, bo atmosfera może się popsuć. No to mam swoje schody do nieba😁

Stairs to heaven or to  Snow country. My escape.

 A Gospodarz marzyłby o Alabamie where the skies are so blue, Lord Im comin` home to you.

środa, 5 marca 2025

Blogowe spotkania i wiejskie rozrywki.

      I przyjechałam do mojej wiejskiej hacjendy. Skrzynki pocztowe usychają z tęsknoty za listami. tak rzadko tu ludzie zaglądają. Poczta elektroniczna zdetronizowała dawne koperty, widokówki i karty pocztowe. 


Słońce rozciąga się na wiosnę, aż nie chce się wierzyć, że za niedługo i tak śniegiem sypnie, ale przebiśniegi i przylaszczki   już proszą się o nowe życie.

Gospodarz zarządził nowoczesne porządki w domu.  To chyba z okazji swoich półokrągłych urodzin.

Świeczka fajerwerkowa nie bardzo go interesowała 

Co za ulga. Nowe schody na pięterko  pomogą  bez strachu wnosić tace na taras. Do tej pory obawiałam się, że stracę równowagę nie trzymając się poręczy.  Ściana  szykuje się zamkowa- kamienna, podobna do tej  kominkowej.   Wrócił z Irlandii  sąsiad Robert z rodziną, złota rączka.  Nie ma problemu z angielską  komunikacją, kolejna ulga w technicznych tłumaczeniach. Polecił go mój ulubiony inny sąsiad, a prywatnie pierwszy mąż koleżanki.  Pierwszy i na razie jedyny.  Mam nadzieję na upiększenie  naszej  wiejskiej  siedziby.

Zabawek elektronicznych też  w domu   przybyło.  Zakładam okulary  i od razu przenoszę się do eleganckiego hotelu na Karaibach. W każdym pomieszczeniu mam gazowy piecyk. Koniec  z rozpalaniem „kozy”. Telewizory, tablety też są wszędzie, ale tu  po staremu. Przydałyby się jeszcze nowe telefony dla prawie stałych domowników, czyli dla mnie i Matyldy. Może coś w tym względzie się wydarzy. Gospodarz lubi zaskakiwać. Matylda obchodziła swoje 9.urodziny prawie z Gospodarzem. Taka łączność była naszym udziałem. Z ciociami i siostrami.


Blogosfera się zmienia z powodu krótkiego zakresu koncentracji czytelników, jak tłumaczą socjologowie😁.   Social media  czyli pismo obrazkowe zagarnęły internetową społeczność znaną sprzed 20-15 laty. A ja nadal lubię pisać mój pamiętnik, dawno temu francuski, obecnie bardzo swojski. 

Przez lata   oczekiwałam  w moim pisaniu  różnych grup docelowych w zależności od dekad mojego życia.  Pierwszym celem były  panie w średnim wieku  w związkach z obcokrajowcami i mieszkające za granicą. Spotkałam kilka, widziałyśmy się w realnych okolicznościach i z pewnością znalazłyśmy wspólny język. Niektóre piszą książki, jak np. spotkana w Anglii czarująca Ajsza, inne zajęły się własnym wizerunkiem- Mrs Singh na Instagramie lub intensywną pracą w realu.

Potem interesowali mnie ludzie remontujący stare domy i niech będzie, że związki z obcokrajowcami. Ich zabawne postrzeganie naszego kraju również lubiłam czytać. Najpierw rzeczywiści we mnie to bawiło. Teraz  towarzyszy mi chyba zniecierpliwienie, gdy kolejny raz tłumaczę jak dostać się do specjalistów, czy jak uniknąć pomyłek miedzy płatnością za śmieci, a za wodę.  Na dobrego kardiologa, nawet prywatnie czeka się pół roku. Czy na pewno się dożyje do appointment? 

I trzecie podejście do blogów było już znacząco rozszerzone do osób o  humanistycznych zainteresowaniach, lubiących podróżować czy snuć poruszające refleksje na rozmaite tematy.

Z taką walizką człowiek zobaczy kawałek świata.

 Mieszkających za granicą, obserwujących  różne społeczeństwa. Starszych, dojrzałych mających ugruntowaną  szeroką wiedzę z różnych dziedzin życia, ale zdecydowanie  w stronę kulturową.

Traktuję blog jak grupę towarzyską, okazję do poznania ciekawych ludzi w rozlicznych miejscach zamieszkania.  Jak dobrą książkę do czytania, która zostaje w pamięci.  Dążę do spotkania na żywo  w miarę możliwości, jeśli gdzieś przypadkiem znajdziemy się  w przestrzeni nam odpowiadającej. To dla mnie jak spotkanie  z autorem, obecnie tak modne i wszystkie biblioteki o to zabiegają . Jestem czytelnikiem, chcę poznać  autora, jeśli nadarzy się sprzyjająca okazja. Zwykle czytam noblistów, tak mówię w towarzystwie.😀 Podobnie jest z blogami,  literacki styl pisania doceniam ponad wszystko. Pasję, która  nas tworzy, pewien zapał i  entuzjazm w pisaniu   niesztampowych treści.

Po latach znajomości, bo już od francuskich czasów spotkałam się  we Wrocławiu z Pszczółką. Umówiłyśmy się jak stare koleżanki, bez żadnego wcześniejszego przygotowania, tak po prostu. Napisałam, będę 2 marca we Wrocławiu, mam 2-3 godziny wolne, może się spotkamy? A ona, oczywiście. A była niedziela około południa. Czas rezerwowany dla rodziny najczęściej, na mnie też czekał Gospodarz z przywitalnym obiadem w restauracji. Rozmawiałyśmy z Pszczółką prawie  4 godziny. A tłem pierwszych godzin było BWA na dworcu.

Wrocławski dworzec jest naprawdę imponujący.

Co za wspaniały pomysł, na lokalizację BWA i na spotkanie.  Jej wnikliwe, niewymuszone uwagi na temat sztuk współczesnej bardzo mnie ujęły.
Obie widziałyśmy azulejos i twarz, rękę wskazującą trasę
.

Taki kominek to ogrzałby Riverhouse, od parteru po strych.

Łagodny spokojny ton w głosie, jej  naturalne zasłuchanie w to o czym mówię, wzajemne przerywanie sobie, żeby więcej powiedzieć, uzupełnić wypowiedź i myśl wzajemną.  Pszczółka  taka krucha wrażliwa, chciałabym powiedzieć jak niektóre uczennice z pierwszych lat mojego nauczania. Taka subtelna, ale badawcza jest w swoim pisaniu i w życiu. Pełna zadumy, humanistka w każdym calu.
Czytałyśmy tu listy emigrantów, na folii. Niezrozumiałe, nieszczęśliwe jak oni sami.

Moja mała druga ojczyzna ma tyle ciekawych życiorysów wokół. Pozapisuję niektóre zanim odejdą na zawsze. Mieszkańcy tych opuszczonych domów. Zawsze, gdy spaceruję, to  myślę jak wyglądała ich przeprowadzka z dawnych ziem Rzeczypospolitej. Skąd przybyli, a kto mieszkał tu wcześniej.


PS. Obejrzałam  do tej pory z Gospodarzem parę oskarowych filmów i nominowanych. Brutalista, True pain -Prawdziwy ból,  A complete unknown- Kompletnie nieznany, Dziewczyna z igłą. Nie będę pisać recenzji, bo już późno😀

Jedna refleksja zawsze mi się nasuwa. Czuję się związana z kulturą anglosaską przez rozumienie kultowych amerykańskich piosenek- hymnów  lat 60. oraz cały ich background i jak miło oglądać te filmy z moim amerykańskim bohaterem, który kiedyś zgłaszał się na wojnę do Wietnamu jak w Hair, przez pomyłkę,  ale go nie przyjęli i żyje.😁 Cały czas coś mi tłumaczy. 
How does it feel? To be without a home
Like a complete unknown, like a rolling stone. To nie dla Micka Jaggera, ale w Oskarach wystąpił.